Na dobre i na złe

  • szt.
  • 31,90 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Brak możliwości zakupu książki.

 

"Zabawna historyjka o miłości, życiu i o tym dlaczego nadal mówimy "Tak!"
Josie Flynn przybywa do Nowego Jorku na wesele Marty, swojej amerykańskiej kuzynki.
Zakończywszy właśnie nieprzyjemny rozwód, nie ma nastroju na zakładanie liliowej sukienki druhny, tym bardziej że uważa iż Marta zamierza poślubić nieodpowiedniego dla siebie mężczyznę. W rzeczy samej Josie zamierza wyperswadować Marcie to, co mogłoby się okazać największą pomyłką w jej życiu.
I byłoby to bardzo szlachetne gdyby nie fakt, że w tym samym czasie spotyka Matta Jarvisa i wszystko wskazuje na to, że sama zakochuje się w nieodpowiednim mężczyźnie. A kiedy do tego na scenie pojawia się jej były mąż, stara miłość, wątpliwej jakości grupa młodzieżowa i zdecydowany na wszystko kaczor - któż zdołałby przypuścić do czego to wszystko mogłoby doprowadzić...

"To historyjka przy której można sie dobrze pośmiać jak również uronić łzy."
"Women's Realm"

"Ciepło napisana."
"Express"

"Spodoba się to wam!"
"Essenstials"

Rok wydania: 2004
Stron: 340
Oprawa: broszura
Format: 125/183
Pakowanie: 20
Tłumacz: Maria Staszewska- Hallab

Fragment tekstu:

Wszystkie postaci występujące w tej książce są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do
prawdziwych osób, żyjących lub zmarłych, jest zupełnie przypadkowe.


Kevinowi, za to, że pojawił się w moim życiu i okazał mi miłość, w której istnienie zawsze wierzyłam…

Rozdział pierwszy

- Ciągle jeszcze o tobie myślę. - Nastała cisza, w trakcie której Josie wydawało się, że powinna coś powiedzieć. - Nawet sporo - dodał Damien, kiedy tego nie zrobiła.
Josie zamknęła oczy, podziwiając czerwone plamki pod powiekami, i westchnęła w słuchawkę.
- Ja również dużo o tobie myślę, Damien. Ale głównie wymyślam sposoby, jak mogłabym ci zadać ból.
Na przykład, gdyby tak mogła rozwalić mu głowę siekierą albo wygrać na loterii, albo gdyby tak Ewan McGregor zakochał się w niej szaleńczo - to były warianty, które w tej chwili powtarzały się najczęściej.
- To dziwne, ale uprzednio ty robiłeś to samo ze mną. - Skręciła kosmyk swych mało interesujących brązowych włosów pomiędzy palcami i zastanawiała się, nie po raz pierwszy zresztą, czy nie zafarbować ich na jeden z owych żywych modnych kolorów, tak zachwalanych w programach o urodzie. Czy byłoby jej do twarzy w "Ognistym kasztanie"? Być może. A może lepiej wyglądałaby w jakiejś odważniejszej fryzurze niż ten schludny koczek, robiący bardziej konserwatywne wrażenie aniżeli sam William Hague. Czy produkują jeszcze "Brunetkowe bomby"? A może przejście na "Wyzywający heban" diametralnie odmieniłoby jej życie? Cokolwiek by wymyśliła, jej włosy domagały się mycia. Kolejny punkt na ciągle wydłużającej się liście rzeczy, które musiała jeszcze dzisiaj zrobić, i żadna z nich nie obejmowała tracenia czasu na rozmowy z Damienem. Poruszyła palcami stopy, zanim zdołały jej kompletnie zdrętwieć, zsuwając z nich bezwładny cieżar kota. Kot Uprzednio Księciem Zwany spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby zamieniać w kamień. Josie przesłała mu pocałunek, kiedy maszerował do kuchni, machając wściekle ogonem.
- Nigdy nie miałem zamiaru cię zranić - ciągnął Damien, zdecydowany, żeby powiedzieć swoje.
- Ale słowa: "Jestem zakochany w kimś innym, do widzenia" zazwyczaj odnoszą taki skutek.
- Powinniśmy pewne rzeczy przedyskutować.
- Damien, dowiedziałam się o tym, kiedy zszedłeś na dół ze spakowaną walizką. Myślałam, że wybierasz się na jakąś komputerową konferencję w Margate czy gdzie indziej. Nie spodziewałam się, że zakończysz nasze małżeństwo w poniedziałek o dziewiątej rano. - Zwłaszcza że ubiegłej nocy kochaliśmy się i doznaliśmy jednocześnie orgazmu, co było raczej rzadkością w niedzielę. - Wtedy nie miałeś zamiaru o niczym dyskutować. Nawet o tym, kto przejmie opiekę nad kotem. Ulotniłeś się tak, jakbyś poszedł po chleb.
- Nie mam pojęcia, co mnie napadło - stwierdził jej mąż. - W jednym momencie czułem się szczęśliwy, a w drugim już nie.
- "Coś" cię rzeczywiście napadło - potwierdziła Josie. - To "coś" to twój kutas, wgłębienie pomiędzy jej piersiami i jej leopardzie stringi z lycry. - (Owszem, byłam u niej w domu i zaglądałam przez mur ogrodu. Wiem, że ma tam zardzewiały wieszak do suszenia bielizny z dwoma brakującymi drutami i niedopasowanymi do niego kolorystycznie kołkami, dowodząc tym samym niedociągnięć w zakresie prania bielizy, których u mnie nie tolerowałbyś nigdy!)
- To nie chodziło tylko o Melanie.
Melanie, przedrzeźniała go w myślach Josie, robiąc przy tym minę, która zdołałaby skwasić mleko przez telefon.
- Choć przyznaję, że była katalizatorem.
Katalizatorem? Rozwaliła czyjś dom!
- Czuję, że popełniłem potworny błąd - powiedział Damien. - Naprawdę potworny błąd.
- A jak ja mam się w związku z tym czuć? Dopiero teraz zdołałam się pozbierać. Nie potrzebuję już tony kleeneksów, żeby móc obejrzeć EastEnders. Nie jestem już taka wymizerowana i zapryszczona, jakbym cierpiała na jakąś śmiertelną chorobę. Obcy ludzie już mnie nie unikają na ulicy. Znajomi przestali mi mówić, że powinnam się udać do lekarza. Jestem szczęśliwa.
- Naprawdę?
- Tak. - Zabrzmiało to trochę za bardzo wyzywająco, aby można w to było uwierzyć.
- A ja nie jestem.
Nastała kolejna nieprzyjemna przerwa.
- A jak się ma Kot Uprzednio Księciem Zwany? - zapytał z większym ożywieniem.
- Wpadł w szał. Je KiteKat, jakby to był ostatni dzień jego życia. Pogodził się już z faktem, że jest teraz pod opieką jednego rodzica.
- To dobrze. - Głos Damiena nie brzmiał przekonująco.
- A ty jak się czujesz w roli zastępczego tatusia?
Damien odetchnął powoli.
- To trochę trudniejsze, niż sądziłem.
Josie uśmiechnęła się do siebie.
- Dzieciaki porzucają klocki lego w niesamowitych miejscach. Właśnie musiałem wydać niebotyczną sumę na wyciągnięcie biszkoptów z mojego laptopa. Do tego zostawiają okruchy po grzankach w łóżku. Zazwyczaj mam wrażenie, że śpię w kuwecie na odchody Księcia.
Mogę się założyć, że to ogranicza te dzikie seksualne orgie, którymi się tak na początku chełpili!
- Czy ona wie, że do mnie dzwonisz?
Słyszała, jak Damien przygryzł paznokcie. Zawsze to robił, kiedy się zastanawiał, czy nie skłamać.
- Nie.
- A zatem gdzie ona teraz jest?
- W Tesco. Na wieczornych zakupach.
O la, la. A mnie się wydawało, że moje życie jest takie nudne!
- Czy powiedziałeś jej, że przyszły papiery rozwodowe?
Znowu obgryzanie paznokci.
- Nie.
- Jeszcze ich nie odesłałeś?
- Nie.
Kot Uprzednio Księciem Zwany zaczął lamentować przejmująco pod kuchennymi drzwiami. Josie przykryła dłonią słuchawkę.
- Jeszcze dwie minutki - szepnęła. - Nie umrzesz w tym czasie z głodu.
Kot Uprzednio Księciem Zwany rzucił jej spojrzenie mówiące dobitnie, że gdyby potrafił posługiwać się otwieraczem do puszek, to już by go tu nie było.
- Czy my rzeczywiście tego chcemy? - Damien użył swojego najlepszego, przymilnego tonu głosu. Tego, który rezerwował, by zmusić ją do wstania z łóżka w weekend i przygotowania mu kanapki z bekonem. - Rzeczywiście i naprawdę?
- Nawet teraz, w chwili, gdy rozmawiamy, moje papiery przykrywają notatki w stylu "żyj, zapomnij i pogódź się z tym". I tym podobne. Porady prawne dla śmiertelnie zubożałych. Podpisz je, Damien.
- Ja nie uważam, że powinniśmy się z tym śpieszyć.
- Ty już się pośpieszyłeś.
- Nie zasłużyłem sobie na to, Josie. Nie możesz tak po prostu wyrzucić do rynsztoka pięciu lat naszego małżeństwa.
- Ty to już zrobiłeś. A teraz ja też mogę.
- Czy mógłbym przyjść, żeby się z tobą zobaczyć?
- Nie będzie mnie tu.
- A gdzie się wybierasz?
- To nie twoja sprawa.
- Jeszcze jestem twoim mężem.
- Tylko ze względu na drobną formalność. - Josie usiadła i zaczęła uspokajać kota, który jęczał i zostawiał kałuże śliny na podłodze, sprawiając wrażenie, że za chwilę potoczy mu się z pyska piana. - Słuchaj, muszę już iść.
- A dlaczego?
- Mam już teraz własne życie, Damien.
- Czy jest już ktoś inny?
Josie przyjrzała się lakierowi na paznokciach u nóg w kolorze wściekłej czerwieni z zuchwałością kogoś udającego brak zainteresowania. Intensywna czerwień i liliowy szyfon, który był przewidziany w programie, nie tworzyły dobrze dobranej kombinacji ogólnie uznawanej za modną. Kot Uprzednio Księciem Zwany rzucił się z rozpaczą na podłogę.
- Tak.
- Czy to coś poważnego?
- Spędzamy razem dużo czasu.
- Och.
- Czy on jest przystojny?
- Tak.
- Och!
- Muszę już iść. Jestem z nim umówiona na obiad.
- Och. - Nastała krótka, nieszczęśliwa przerwa.
- Czy ty go kochasz?
- Nie życzę sobie takiej rozmowy, Damien. - Przez nią już i tak ciężkie jak ołów serce stawało się jeszcze cięższe.
- Czy on jest bogaty?
- Damien, wydaje mi się, że będzie lepiej, jeśli przestaniesz do mnie wydzwaniać.
- Nie chcę cię stracić z mego życia.
Opadły jej kąciki ust i przygryzła wargi, tłumiąc emocje grożące wypłynięciem na wierzch, gdy tylko przestanie się mieć na baczności.
- Ty już mnie straciłeś.
Odłożyła słuchawkę i przytuliła do siebie poduszkę. Poduszki były teraz luksusem, na który mogła sobie pozwolić, skoro sama dokonywała wyboru domowych tkanin. Damien uważał je za przedmioty zakazane - włącznie z wiszącymi koszami, wiklinowymi pojemnikami na bieliznę i swetrami. Wszystkie te przedmioty trąciły średnim wiekiem, a tego zamierzał za wszelką cenę uniknąć. W konsekwencji już o wiele za długo musiała znosić nieprzytulną kanapę, a teraz leżał na niej cały stos poduszek.
Ponownie zadzwonił telefon, ostro i uporczywie. Kot Uprzednio Księciem Zwany wyłaził ze skóry na dywanie w przedpokoju, odgrywając rolę zagłodzonego zwierzaka z doskonałością godną zdobywcy Oscara. Gdyby tylko Kenneth Branagh go tutaj zobaczył, to pewno mógłby się zacząć obawiać o własne dochody. Telefon dzwonił dalej, a Josie, niezdecydowana, żuła czubek poduszki. Miała już dość Damiena. Ostatnio tę sytuację można było porównać do zjadania słonia, którego da się strawić jedynie w maleńkich kęsach. Kot Uprzednio Księciem Zwany rzucił jej spojrzenie mówiące: Odbierz to! Josie chwyciła za słuchawkę.
- Da…
- Dlaczego tak długo zwlekałaś z podniesieniem słuchawki?
Josie rozluźniła swój śmiertelny uchwyt na nieszczęsnej poduszce i opadła z powrotem na sofę. Była to rozmowa, której można się było podjąć jedynie w pozycji horyzontalnej, a najlepiej z dużą jałowcówką pod ręką.
- Cześć, mamo.
- Nie rozmawiałaś chyba z tą pospolitą ropuchą?
- Moim dyrektorem banku?
- Nie, z tą marną kreaturą pozorującą byłego męża.
- Mamo…
- Byłaś bardzo długo zajęta.
- Przez pięć lat stanowiliśmy małżeństwo.
- Wiesz, o czym mówię - jazgotała jej matka. - Dobrze cię znam. Dwa czułe słówka i już polecisz do niego z zadartą spódnicą i majtkami u kostek. Jeśli w ogóle je nosisz.
- Mamo!
- On nie nadawał się na męża dla ciebie.
- Mamo! Nikt się nie nadawał. Nienawidziłaś wszystkich moich chłopaków.
Po drugiej stronie słuchawki nastała pełna urazy cisza.
- Podobał mi się Clive.
- Clive?
- Clive był bardzo miły. W taki bezpretensjonalny sposób.
- Ależ ja nigdy nie chodziłam z żadnym Clive'em!
- Owszem, chodziłaś - stwierdziła ze zniecierpliwieniem jej matka. - Był cudowny. Zawsze nosił apaszkę.
- Nigdy nie chodziłam z żadnym Clive'em.
- Jeździł austinem allegro. Pomarańczowym. Należał do jego ojca.
- Musisz mieć kogoś innego na myśli.
- Być może powinnaś była poślubić Clive'a. Nie wyglądał na takiego, który by cię porzucił, poczuwszy zapach gumki do majtek.
Nie było żadnego Clive'a. Żadnej apaszki. Żadnego austina allegro.
- Pamiętaj jednak, że twój ojciec był taki sam. Nic, tylko seks, seks i seks. Rano, w południe i w nocy. On tylko o tym myślał.
Ojciec przez trzydzieści lat nie odważył się wyjść poza swoją ogrodową szopę, w której przesadzał rośliny, i zawsze wydawał się bardziej pochłonięty swoimi pelargoniami aniżeli cielesnymi przyjemnościami. Potrafił jednak, na swój własny, spokojny sposób, powstrzymywać najgorsze ekscesy matki, które od czasu, kiedy od nich odszedł, stały się jeszcze bardziej nieokiełzane.
- Obwiniam o to te wszystkie kobiety, które paliły swoje biustonosze. Od tego momentu nigdy już nie był sobą.
Josie policzyła do czterech, dziesięć byłoby za dużo.
- Właśnie gotowałam obiad.
- Co takiego?
- W chwili, kiedy zadzwoniłaś, gotowałam obiad. Właśnie zabrzęczał dzwonek mikrofalówki. Muszę iść, bo inaczej mi się spali, stopi lub ulegnie dezintegracji.
- Nie masz chyba znowu tego smrodliwego kurczaka?
- Nie. Przejadł mi się i teraz jestem na etapie włoskich odgrzewanek.
- Martwię się o ciebie, kochana.
- Wiem o tym. Ale zamartwiasz się też o całą półkulę zachodnią i około jednej dziesiątej jej mieszkańców.
- Jesteś już przygotowana na jutro?
Josie spojrzała nerwowo w kąt na spakowaną walizkę. Nie mogło być nawet mowy o tym, by matka dowiedziała się, że zaczęła się nad tym ponownie zastanawiać. Była to jej pierwsza samotna podróż w tym nieomal już rozwiedzionym stanie i jej żołądek zaczął rejestrować mieszaninę strachu i podniecenia. Będzie musiała sama zająć się biletami, paszportami i pieniędzmi, co kiedyś należało do Damiena. Zastanawiała się, jak sobie sama poradzi z bagażem, ale doszła do wniosku, że łatwiej kontrolować na lotnisku nie mający własnego zdania wózek niż mężczyznę, który takowe posiada.
- Tak sądzę.
- Na pewno niczego nie zapomniałaś?
- Zrobię, co w mojej mocy.
- Nie musisz silić się na dowcip. Wiesz, że byłam zmuszona przyczepiać ci rękawiczki do szkolnego płaszcza elastyczną gumką, bo ciągle je gdzieś gubiłaś. Gdyby mi tak dano po funcie za każdą parę wełnianych rękawiczek, które zapodziałaś, to mieszkałabym teraz obok Barbry Streisand.
- Tak, mamo.
Kot Uprzednio Księciem Zwany robił wrażenie, jakby żałował, że ją nakłonił do odebrania telefonu. Rzuciła mu spojrzenie w stylu "a nie mówiłam?"
- Muszę już iść. Kot domaga się swojej kolacji.
- Rozpuściłaś tego zwierzaka.
- Nie mam nikogo innego, komu mogłabym okazywać swą miłość.
- Masz jeszcze mnie.
- Oprócz ciebie.
- Mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz sobie kogoś. Będę cudowną babcią.
- Mamo! Akurat o to najmniej się teraz martwię. W żadnym razie nie jestem gotowa na jakikolwiek poważny związek.
- Na początek wystarczyłby nawet jakiś przypadkowy seks.
- Mamo!
- Wszystko już wiem o prezerwatywach. Pani Kirby objaśniła mi ten temat, kiedy czekałam na moją maść Preparation H. Nigdy nie chodź z facetem, który kupuje sobie małe.
- Muszę już iść. Za chwilę mój obiad ulegnie samoczynnemu zapaleniu się.
- Żałuję, że z tobą nie jadę.
- Teraz już na to za późno, mamo.
- Powinnam tam być. Nie rozumiem, dlaczego Martha musiała zorganizować ten swój ślub z takim pośpiechem.
- No cóż, to cała Martha. Może myślała, że on zmieni zdanie, jeśli nie pobiegnie do ołtarza.
- Fakt, że dość długo siedziała już na półce - przyznała jej matka.
- Nie sądzę, aby Martha musiała się martwić, że ją tam kurz pokryje.
- Może, skoro tak długo czekała, już za pierwszym razem trafi jej się właściwy mężczyzna.
Touché, mamo!
- Opowiem ci o tym, jak wrócę.
- Nie bierz żadnych rzeczy od obcych. Zwłaszcza niczego, co wygląda jak puder. To może być heroina klasy A i skończysz na odstawianiu tańca brzucha w jakimś tureckim więzieniu. Ciągle czytam o takich przypadkach w "Świecie Kobiet". Wy, młode dziewczęta, nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak łatwo was oszukać.
- Nie jestem już młodą dziewczyną. Mam trzydzieści dwa lata. Jestem podporą społeczeństwa i od dwunastego roku życia byłam rozsądną, trzeźwo myślącą osobą. A co zawsze pisano na moich szkolnych świadectwach?
- Że byłaś bardzo rozsądna i trzeźwo myśląca - przyznała jej matka.
- A zatem sprawa skończona.
- I nie rozmawiaj z żadnymi obcymi mężczyznami w samolocie. Jeśli będziesz siedziała obok kogoś, kto choć trochę wygląda podejrzanie, poproś, żeby cię przesadzili. Mają obowiązek to zrobić. Takie są przepisy.
- Muszę już iść. - Rozpoczęcie procesu kończenia rozmowy. Zacznijmy odliczać. Pięć. Josie przysunęła telefon w stronę słuchawki.
- Pozdrów ode mnie wszystkich.
- Dobrze. - Cztery. Niżej.
- Zadzwoń do mnie, jak tam zajedziesz, to przestanę się martwić.
- Zadzwonię. - Trzy. Jeszcze niżej. Całkiem nieźle.
- Przyrzeknij.
- Przyrzekam. - Dwa.
- Kocham cię, Josephine Ellen.
- Ja ciebie też kocham, mamo. - Jeden. Udało się. Słuchawka na aparacie. Lądowanie skończone. Przeprowadziwszy szczęśliwie operację kończenia rozmowy, Josie spojrzała na zegar. Nieźle. W rzeczy samej zbliżamy się do światowego rekordu. Zwlokła się z kanapy i dostrzegła kota spoczywającego pod kuchennymi drzwiami. - No cóż, być może zacząłeś jako głodujące zwierzę, teraz jednak jestem przekonana, że twojemu żołądkowi wydaje się, że ci wycięto gardło.
Potwierdziło to żałosne miauknięcie. Telefon zadzwonił ponownie.
- Wiedziałam, że to było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. - Telefon brzęczał dalej. - Nie odebrałam jeszcze sprawozdania dotyczącego wszystkich dolegliwości sąsiadów oraz ostatnich doniesień na temat miłosnego życia chłopca do mycia okien. - Telefon nie milkł, a kot nadal błagał ją cicho. - Muszę odpowiedzieć, wie przecież, że tu jestem - stwierdziła Josie. Telefon dzwonił i dzwonił. - Tylko minutkę!
Josie chwyciła za słuchawkę.
- Mama?
- Jakiej marki jest jego samochód?
- Damien!
- Czy to samochód służbowy? Czy też jest to coś sportowego?
- Damien, zostaw mnie w spokoju!
- Rozmawiałaś bardzo długo. Czy to był on?
- To była moja matka. Nie muszę się przed tobą tłumaczyć.
- Czy on znaczy dla ciebie więcej niż ja?
- Damien, czyszczenie zębów jest dla mnie ważniejsze niż ty.
- Och! - Usłyszała, jak jej były mąż westchnął ciężko. - Josie, ja…
Josie rzuciła słuchawką. Wydawało się, że kot odetchnął.
- Chyba zarżną dzisiaj i mnie, i ciebie.

Josie zapaliła świeczki na stole. Były to te czerwone, które kupiła na ostatnie walentynki, ale nigdy ich nie użyli, ponieważ Damien zadzwonił, żeby ją poinformować, że będzie pracować do późna w nocy nad trudnym projektem. Ściągnięcie tych cętkowanych, lamparcich stringów musiało być cholernie trudne. W końcu przywlókł się o drugiej nad ranem do domu, schlany i śmierdzący perfumami. (Cały zespół został zmuszony do udania się później do hotelu na towarzyskiego drinka, tłumaczył się skacowany nazajutrz rano). A ona zjadła ten swój, z taką miłością przygotowany, obiad sama.
Dzisiaj położyła na stole mrożoną, zredukowaną kalorycznie i smakowo lasagne. Mikrofalówka przypaliła boki do apetycznego odcienia czerni, sprawiając, że wyglądały równie smakowicie jak płyty chodnikowe, podczas gdy środek pozostał biały, rozmokły i zimnawy. Sałata już przywiędła i była od dwóch dni przeterminowana, ale Josie chciała wyczyścić lodówkę przed wyjazdem, gdyż patologicznie nienawidziła marnowania żywności.
- Masz tu, ty maszynko do przeżuwania - odezwała się czule i postawiła puszkę najznakomitszych mięsnych kawałków na stole na talerzu z królewskiej porcelany Royal Dulton. Widniał na nim pośrodku obrazek panny młodej i pana młodego, otoczonych wymyślnymi złotymi serduszkami i całą masą kwiatuszków. - Czas na obiad.
Kot Uprzednio Księciem Zwany ocierał się z lubością o jej kostki, pokrywając sierścią jej czarne spodnie.
- Spiżarniana miłość - strofowała go, wbijając widelec w swoją lasagne z takim entuzjazmem, na jaki ją było stać wobec tego, co zdawało się równie smakowite i ponętne jak mokra tapeta. To oznaka, że wracał jej apetyt i zaczynała mieć dosyć kupnych, gotowych posiłków. Następnym krokiem jej powrotu do normalnego życia będzie rozpoczęcie gotowania domowych, nadających się do spożycia obiadów. Może nawet w odpowiednim momencie jej zanikłe i zasuszone piersi wypełnią się znowu.
Nie znosiła, kiedy Damien dzwonił. Wszystko, co zaczynało się już układać, wpadało od nowa w wir burzący się pod powierzchnią pozornie spokojnego morza. Zawsze udawało mu się sprawić, że zajmowała stanowisko defensywne, mimo iż to on zdecydował się od niej odejść i to nie była jego sprawa, czy ona widywała się z kimś innym, czy też nie. Mogła przecież oblatywać całą angielską drużynę futbolową - i to z wielką przyjemnością - a Damienowi Flynnowi nic do tego. Skosztowała łyk czerwonego wina o wytrawnym, gorzkawym smaku. Nawet wypicie jednego nędznego kieliszka wiązało się z wysiłkiem. W samotnym piciu nie znajdowała żadnej przyjemności.
Kot Uprzednio Księciem Zwany wskoczył na krzesło i położył łapki na stole. Josie westchnęła ze smutkiem. Jedyny mężczyzna w jej życiu zamruczał z uznaniem dla zaznaczenia, iż dobrze wiedział, z czyjej ręki jadał chleb, lub raczej swój KiteKat, po czym zanurzył łebek w talerzu, jak zwykle jedząc tak, jakby był to jego ostatni posiłek w życiu.
Josie włączyła wieżę. Zaczął zawodzić George Michael. Była już w stanie słuchać różnego typu ckliwych, miłosnych piosenek o suchych oczach, co z pewnością stanowiło kolejny dobry znak. Nierozważne szepty. "Mające coś na sumieniu stopy tracą rytm". Zawsze dobrze tańczyło im się razem z Damienem, niezależnie od przewinień jego stóp.
O rany, jaka była wykończona. Rozmowa zarówno z wirtualnym byłym mężem, jak i matką wyczerpała wszelkie zapasy energii, które jeszcze posiadała. Jutro mogła jednak przespać cały lot, zamiast oglądać jakieś beznadziejne filmy, które zawsze były na tyle przestarzałe, że i tak zdążyła już je zobaczyć w kinie. Wysunąwszy krzesło i rozłożywszy serwetkę niepotrzebnie zamaszystym gestem, usiadła. Kot spojrzał na nią znad swego talerza.
- A co? - spytała. - Ty jesteś dla mnie ważny. Czy ja mu kiedykolwiek skłamałam?
Kot Uprzednio Księciem Zwany obdarzył ją spojrzeniem, które mówiło, iż sądzi, że tak.

 

 

Rozdział drugi

- Pan usiadł na moim miejscu. - Josie jeszcze raz sprawdziła numer na swojej karcie pokładowej i na półce na bagaż nad głową.
Mężczyzna zajmujący jej miejsce miał w uszach słuchawki miniaturowego discmana i kiwał energicznie głową najwidoczniej w takt muzyki. Mógł też być w trakcie jakiegoś ataku. W każdym razie przypominał jej zamszowego labradora, którego ojciec trzymał na tylnej półce swojego forda cortiny i który równie dziwacznie kiwał głową przy każdym zakręcie i na każdej napotkanej na drodze dziurze. Obserwowanie go sprawiło, że na całe życie nabawiła się choroby morskiej. A teraz znowu się tu pojawił i zreinkarnował na jej miejscu. Zamszowy labrador o parszywych jasnych kudłach. Zastanawiała się, czy był to ktoś, kogo matka zakwalifikowałaby do kategorii zbzikowanych ekscentryków.
- Czy mogłaby pani jak najprędzej usiąść? Kapitan przygotowuje się do startu, a pani blokuje przejście.
- Ale…
Stewardesa przeszła dalej, okazując jej swoją dezaprobatę. Cudownie. Nie była w nastroju na takie numery. Telefon Damiena zaburzył jej wewnętrzny spokój i wyraźnie wyprowadził ją z równowagi. Spała niespokojnie i śnił jej się Damien znęcający się nad nią okrutnie. W końcu przytwierdził ją do łóżka, a ostre szpony drapały ją po włosach. Obudziła się z twarzą w poduszce i z Kotem Uprzednio Księciem Zwanym na karku. Zwierzę dotykało łapką jej głowy dla przypomnienia, że nadchodzi pora śniadaniowa. Wszyscy mężczyźni byli tacy sami - egoiści do szpiku kości.
Josie postukała mężczyznę siedzącego na jej miejscu ostrym końcem karty pokładowej, a wtedy on spojrzał na nią.
- Miejsce. Moje - powiedziała znacząco. Rusz się.
Zdjął jedną ze słuchawek i przyjrzał się jej.
- Miałaby pani coś przeciwko temu? - zapytał. - Lubię patrzeć, jak samolot startuje.
- No cóż…
- Możemy się zamienić w połowie drogi. - Usta wykrzywiły się mu w uśmiechu, który zdawał się mówić: "Pobaw się ze mną, rzuć mi piłeczkę, a ja pozwolę ci się pogłaskać po brzuszku…" Absolwent Szkoły Urzekania Barbary Woodhouse, tylko tego jej było potrzeba.
- No cóż… - Josie zawahała się. Chciała siedzieć przy oknie. Start i lądowanie należały do najniebezpieczniejszych momentów i zawsze pocieszająca była świadomość tego, że wiedziało się, ile pozostawało człowiekowi przed śmiercią na wypadek "problemów technicznych". - No dobrze. - Przerwała, żeby dać mu do zrozumienia swoją niechęć.
- Dziękuję. Jest z pani niezły kumpel.
Nie jestem żadnym tam kumplem. Jestem niezadowoloną pasażerką, podróżującą w paskudnym humorze z większym bagażem niż ma sama cholerna Joan Collins, ponieważ zostałam obładowana prezentami dla mojej kuzynki Marthy z okazji jej nadchodzącego wesela. A to tylko dlatego, że większość moich krewnych jest zbyt skąpa, żeby zapłacić za bilet i osobiście w nim uczestniczyć, i zamiast tego obarczyli mnie jakimiś miskami na owoce z ciętego szkła, ręcznikami z haftowanymi monogramami oraz wszelkim innym małżeńskim wyposażeniem, które będzie potem leżało nietknięte w głębokich czeluściach kredensów Marthy przez następne dwadzieścia lat. Jeśli bowiem istnieje gdzieś na świecie taka dziewczyna, która ma wszystko, co kiedykolwiek mogłoby się jej w życiu przydać, to z całą pewnością jest nią Martha.
A poza tym, ponieważ właśnie jestem w trakcie rozwodu, nie znoszę ślubów.
Mężczyzna siedzący na jej miejscu włożył z powrotem słuchawkę discmana do ucha i ponownie zaczął się kiwać. Urzekający II - powtórka. Tylko Madonna potrafiła lepiej od niego wczuwać się w muzykę. Jeszcze chwila, a porwie z powietrza gitarę i będzie szarpał struny. Zanosi się na bardzo długi lot, jeśli on się uprze i będzie podskakiwać jak któryś z bohaterów Muppets show.
Josie stęknęła, podnosząc bagaż na wysokość ramienia. Joan Collins miałaby przynajmniej obok siebie jakiegoś pachołka, lokaja lub faworyta do pomocy, podczas gdy ona, Josie Flynn, trzydziestodwuletnia i wkrótce znowu panna z parafii w Camden, nie miała nikogo. Warto było to powtórzyć - skoro już dostała się do statystyki rozwodowej, to musiała sama jakoś poradzić sobie z dostarczeniem bez szwanku na miejsce ich przeznaczenia dopasowanych kolorystycznie prześcieradeł i poszewek na poduszki. Pochodziły z British Home Stores, ponieważ, jak zaznaczyła Constance, Amerykanie lubią wszystko, co ma w nazwie słowo "british".
Josie wiedziała natomiast w głębi serca, że słoneczne żonkile na tle wiśniowych kłębów bynajmniej nie były w guście Marthy. I to zupełnie.
Przynajmniej nie musiała jeszcze do tego radzić sobie z matką. Josie z trudem ulokowała torbę na półce nad głową. Mając nadzieję, że nie roztrzaskała niezliczonej ilości ozdóbek z nalepkami z Royal Dulton, opadła wreszcie na pusty fotel. Zastanawiała się też, czy udało jej się zmyć wszystkie ślady po Kocie Uprzednio Księciem Zwanym z pamiątkowego ślubnego talerza ciotki Fredy.
Jej współtowarzysz podróży prawie nie zwracał uwagi na start, o który zrobił tyle zamieszania, lecz za to ewidentnie zabłysły mu oczka na widok stewardesy zrzędy, która pojawiła się znowu, tym razem z łoskoczącym wózkiem z napojami.
- Podwójna whisky - powiedział, kiedy podano Josie plastikową butelkę ciepławej Wody Źródlanej z Polodowcowej Doliny z Naturalnym Dwutlenkiem Węgla. Co jest naturalnie nasycone dwutlenkiem węgla, jeśli stoi w domu? Czy ktoś sobie w nią pierdnął? A niby dlaczego nie miałaby się napić whisky? Ponieważ nie chciała dojechać do Nowego Jorku odwodniona i z nogami jak hipopotam, Josie otworzyła butelkę i pociągnęła z niej łyk. Woda ze źródła polodowcowego, akurat. Prędzej siki komara. Mężczyzna siedzący na jej miejscu odstawił swojego discmana i jednym haustem wypił whisky.
Josie spojrzała na niego z ukosa.
- Nerwy przed lotem?
- Potworne. - Oblizał brzeg szklanki. - Mam nadzieję, że nikt nigdy nie zaproponuje mi pracy Alana Whickera. Jednakże powodem tego - wzniósł toast w powietrzu - jest fakt, że jestem nieszczęśliwy i rozwiedziony wbrew woli. - Uśmiechnął się ze smutkiem i zauważyła, że bez tych drutów zwisających mu z uszu wyglądał całkiem ciekawie. - Nieodwołalna decyzja sądowa oraz rachunki od prawnika wpadły mi na wycieraczkę akurat w momencie, kiedy udawałem się na lotnisko.
- Przykro mi.
- Mnie również - powiedział. - To już całe wieki. Myślałem, że się do tego przyzwyczaję. Ale dlaczego to nadal tak boli?
- Odrzucenie zawsze boli. Tak jak to, że się pozwoliło, by ktoś odszedł. - Josie niechętnie napiła się wody. - Jednak z upływem czasu człowiek czuje się lepiej.
- Rozumiem, że zna to pani z własnego doświadczenia.
- O, tak. Już tam byłam, też to robiłam. Już kupiłam sobie bawełnianą koszulkę, zamieniłam wolno stojący dom z czterema sypialniami na przedmieściach na plugawe mieszkanie w Camden.
Na jego twarzy pojawił się grymas.
- Nie brzmi to tak, jakby się pani posunęła daleko do przodu.
- Owszem, posunęłam się - odpowiedziała i nagle zdała sobie sprawę, że w pewnym sensie rzeczywiście tak się stało. Jej wczorajsza rozmowa z Damienem dowiodła tego, że nie wierciła się i nie rzucała z przypływem kolejnych emocji. Miała teraz własne uczucia, które mogłyby ją skręcać i rzucać. To należało zakwalifikować jako postęp.
- No cóż, koleżanko rozwódko - powiedział, unosząc pustą szklankę ku jej plastykowej butelce. - Nazywam się Matt Jarvis. Nasze zdrowie.
- Jossie Flynn. - Stuknęła w nią swoją butelką.
- A zatem, co cię sprowadza do starych dobrych Stanów, Jossie Flynn?
- Ślub Marthy - odpowiedziała. - Mojej kuzynki. Lat trzydzieści cztery, po raz pierwszy, i do tego wieczna optymistka.
- Naiwna.
- Nie. Po prostu przekonana, że spotkała właśnie tego jedynego.
- Ma dziewczyna szczęście.
Josie wzruszyła ramionami.
- Mam być jej druhną.
Matt uśmiechnął się.
- Tylko się nie śmiej. Myślałam, że jestem już za stara, by ktoś mógł mnie jeszcze uważać za materiał na druhnę. Ostatnim razem miałam siedem lat i ubrano mnie w cytrynową szyfonową sukienkę. Dostałam lanie, bo poszłam się w niej bawić w błocie na kościelnym dziedzińcu w trakcie robienia zdjęć i zamieniłam moje nowiuteńkie, jedwabne pantofelki w świńskie uszy.
- A cóż takiego teraz będziesz miała na sobie?
Josie opadły kąciki ust.
- Liliowy szyfon.
Matt przygryzł wargi.
- Jakże się wszystko szaleńczo szybko zmienia w świecie mody druhen weselnych.
- Jest bardzo ładna - zaprotestowała. - Szkoda tylko, że to luty. Jest bez rękawków. I bez pasków. I do tego bez pleców.
- Brzmi rzeczywiście bardzo ładnie.
Josie spojrzała na niego.
- A ty?
- Praca. Jestem dziennikarzem muzycznym, piszę dla magazynu "Sax'n Drum and Rock'n'Roll". Minęło już dwadzieścia lat od śmierci Johna Lennona i wydajemy pamiątkowy numer. Zamierzam przeprowadzić wywiad na dwie strony z "nowymi Beatlesami". - Uniósł cynicznie brwi.
- Kto by pomyślał - stwierdziła Josie.
- No właśnie. Jak banda nieokrzesanych wyrostków, pozbawionych talentu i w czapkach baseballowych na głowach, wykonująca skoordynowane układy taneczne, może się w ogóle porównywać z człowiekiem, który w pojedynkę zmienił oblicze rock'n'rolla.
- Czy Paul mu w tym trochę nie pomógł?
Matt skrzywił się z odrazą.
- Nawet odrobinę? Ani Elvis? Czyż on też się do tego nie przyczynił? Wydaje mi się, że w swoim czasie cieszył się całkiem dużą popularnością.
- Żaden z nich nie był tak oczywistym geniuszem jak John.
- Och! - Udała zainteresowanie wodą z polodowcowej doliny. - Widzę, że jesteś jego fanem.
Przytaknął i rozejrzał się za stewardesą.
- A ja widzę, że ty nie jesteś.
- Miałam słabość do Davidów - przyznała się Josie. - Głównie do Essexa i Cassidy'ego. Choć często rzucałam też tęskne spojrzenia w stronę Davida Soula.
- Davida Soula?
- Wiem. - Josie uśmiechnęła się. - Byłam wtedy nastolatką. Zoperowano mnie i usunięto mi dobry smak. Był to trudny etap w moim życiu. Potem, jak tylko trochę podrosłam, przerzuciłam się na Davida Bowie i wydawało mi się, że stałam się osobą niesamowicie doświadczoną. Gdyby to byli John, Paul, George, Ringo i David, to moje życie pewnie potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Może gdyby poślubiła Davida zamiast Damiena, jej życie również potoczyłoby się zupełnie inaczej. Powinna była zwracać o wiele większą uwagę na film Omen, a nie bzykać się w ostatnim rzędzie z jakimś młodzikiem, którego imię zaginęło gdzieś we mgle czasu, i całkiem możliwe, że był on owym Clive'em z apaszką i allegrem, którego tak popierała jej matka. Tak, gdyby uciekła po pierwszym spotkaniu z Damienem, to może byłaby teraz bezpiecznie ukryta gdzieś w Home Counties z dwójką aniołkowatych dzieci, a nie znajdowała się na skraju rozwodu i ledwo wiązała koniec z końcem, ucząc informatyki i biznesu znudzonych nastolatków w rozpadającym się sześcioletnim college'u w Camden. Być może. Życie mogłoby się okazać bajką kończącą się na Davidzie. A zamiast tego Damien, Przystojny Książę, został przyłapany na całowaniu kogoś innego i w oślepiającym mgnieniu światła zamienił się w Damiena Pierdoloną Brzydką Ropuchę.
- Kiedy twój doszedł do skutku?
- Co takiego?
- Rozwód.
- Z formalnego punktu widzenia jeszcze nie doszedł. Obecnie jestem w trakcie procesu wychodzenia z małżeństwa. Właśnie niedawno odesłałam podpisane papiery. Choć płacenie adwokatom wydaje mi się bezsensowne, kiedy nie ma się już zamiaru wchodzić w ten tak mało uświęcony stan.
- Moja żona w przyszłym tygodniu ponownie wychodzi za mąż. I to w tym samym kościele.
Obydwoje wykrzywili się.
- Nie wydaje mi się, aby był to dostatecznie długi okres żałoby - mruknął. - Widocznie nie może się już doczekać.
- Niektórzy ludzie lubią widocznie powtarzać: "aż do śmierci".
- Myślę, że ma ku temu bardziej konkretny powód. - Przełknął trochę whisky. - Jest w ciąży.
Josie skrzywiła się.
- Z bliźniakami.
- Och!
Obydwoje pociągnęli kolejnego łyka.
- Przypuszczam, że nie włoży tej samej sukienki.
Zaryzykowali uśmiech.
Josie oparła głowę o fotel.
- Miłość podobno wydaje się słodsza za drugim razem.
- Wierzysz w to?
- Musiałby mi to ktoś udowodnić - odpowiedziała. - Być może polega to na tym, że uczymy się na własnych błędach i wybieramy człowieka innego typu. Najlepiej kogoś o wiele bardziej odpowiedniego aniżeli za pierwszym razem.
Matt wzruszył ramionami.
- Może obydwoje będziemy mieli szczęście i pewnego dnia spotkamy kogoś wyjątkowego i znowu będzie się opłacało zaryzykować ból.
- Być może.
Spojrzeli na siebie z powątpiewaniem.
- Jeszcze jedna whisky?
Matt skinął głową z nieszczęśliwą miną.
- Przyłączę się do ciebie - powiedziała Josie.