Kapłanka Avalonu

  • szt.
  • 29,00 zł
  • Niedostępny

Nakład wyczerpany. Brak możliwości zakupu książki.

 

Kapłanka Avalonu zamyka cykl opowieści o kobietach z mistycznego Avalonu - zapoczątkowany przez światowy bestseller Mgły Avalonu - i ich próbach wywierania wpływu na świat w okresie nieuchronnych przemian.
W Roku Pańskim 296 młoda brytyjska księżniczka Eilan, Rzymianom znana pod imieniem Heleny, udaje się na Świętą Wyspę, aby nauczyć się służyć Wielkiej Bogini. Helena zdobywa wiedzę i rozwija się duchowo, czekając na dzień, kiedy zacznie spełniać się proroctwo Merlina i spotka mężczyznę swoich marzeń. Okazuje się, że jej wybrańcem jest Flawiusz Konstancjusz Chlorus, przyszły cesarz Rzymu. Helena daje Konstancjuszowi syna Konstantyna i wspiera go radą w okresie intryg trawiących ogromne i niebezpiecznie chwiejne cesarstwo. Przeznaczeniem Heleny, żyjącej w przełomowym momencie historii Zachodu, jest przerzucenie mostu między pogańskim światem starożytnych bóstw a nowym cesarstwem chrześcijańskim założonym przez Konstantyna. W czasie pielgrzymki do Ziemi Świętej Helena odkrywa ważną prawdę, która stanowi odpowiedź na nurtujące ją od dawna pytania. Przesłanie, że wszystkie religie służą tej samej najwyższej potędze, zgodne jest z wierzeniami Avalonu...
Frapująca i poruszająca powieść, ukończona po śmierci Marion Zimmer Bradley w 1999 roku przez wytrawną pisarkę fantasy Dianę L. Paxson, zajmuje poczesne miejsce wśród klasyki legend o świętym Graalu i tajemniczej krainie Avalon.


"Powracając do alternatywnej wersji legend arturiańskich, Bradley tworzy przejmującą opowieść o magii i wierze…".

"Library Journal"

Rok wydania: 2004
Stron: 380
Oprawa: broszura
Format: 115/183
Pakowanie: 16
Tłumacz: Maria Gębicka- Frąc

Fragment tekstu:
 
Dla naszych wnucząt
 
[…]
Rozdział ósmy
A.D. 271-272
Podróż przez morze jest podróżą poza czasem. Człowiek siedzi bezczynnie i nie mając żadnych obowiązków, kontempluje zamgloną szarą wstążkę brzegu na horyzoncie i zmienny pejzaż rozkołysanego morza. Sceneria za rufą statku zmienia się równie szybko jak widok przed dziobem, a po pewnym czasie układ wzgórz i dolin zaczyna się powtarzać, co skłania do zastanowienia, czy statek rzeczywiście posuwa się do przodu.
 Od wypłynięcia z Eburacum pogoda dopisywała i wiatr jednostajnie dął w żagle. Wielki statek handlowy parł niespiesznie na południe, nie rzucając kotwicy po zapadnięciu zmroku. Po tygodniu monotonnej podróży wyczułam ciepło w powietrzu, a wiatr od lądu przyniósł zapach znany mi z dzieciństwa. Wreszcie zaczęliśmy zbliżać się do brzegu. Objęłam ramionami zakrzywiony dziób i wychyliłam się nad wodę.
 - Wyglądasz jak galion z greckiego statku - rzekł Konstancjusz za moimi plecami. Zdawał się jakby młodszy i przybyło mu animuszu, od kiedy ruszyliśmy w drogę. Po raz pierwszy zastanowiłam się, ile dla niego znaczy powrót do prawdziwego życia. Pogrążona w zadumie, zeszłam z nim na pokład.
 - Co to jest? - Wskazałam w stronę cypla, zza którego wypływały szarozielone wody wielkiej rzeki, mieszające się z błękitnym morzem.
 - To Tamesis - odparł, stając u mego boku.
Odwróciłam się, z ciekawością patrząc na niskie, faliste wzgórza nad linią piasku.
 - W dzieciństwie bawiłam się na tej plaży, gdy mój ojciec przeprowadzał inspekcję strażnicy na cyplu. Pamiętam, jak się zastanawiałam, dokąd zmierzają statki.
 - A teraz sama odpływasz na jednym z nich - uśmiechnął się Konstancjusz.
Pokiwałam głową, wspierając się na jego silnym ramieniu. Nie mogłam obarczać go brzemieniem mojej nagłej tęsknoty za domem. Tak czy inaczej, powrót nie wchodził w rachubę. Mój ojciec nie żył, jeden z braci również. Drugi służył samozwańczemu cesarzowi Tetrykusowi w Galii. W pałacu w Camulodunum władał teraz jakiś daleki kuzyn. Dom mojego dzieciństwa odszedł w przeszłość tak jak dziewczynka, która niegdyś zbierała muszelki na piaszczystym brzegu.
Przytrzymałam się relingu, gdy statek pochylił się na wietrze, który dmuchnął od rzeki. Płynęliśmy w poprzek ujścia w stronę wąskiego kanału między wyspą Tanatus i Cantium. Zeszliśmy na ląd i zatrzymaliśmy się w gospodzie, podczas gdy Widucjusz nadzorował ładowanie dodatkowych towarów. Nim zdążyłam przywyknąć do chodzenia po twardym gruncie, po dwóch dniach wyruszyliśmy w morze.
 Brzeg, dotąd wskazujący kierunek, tym razem zniknął nam z oczu. Żeglarze mieli za przewodnika tylko słońce i gwiazdy, gdy rozstępowały się chmury. Zastanawiałam się, czy nie wraca mi dar odebrany przez Ganedę, odkryłam bowiem, że nawet w gęstej mgle wyczuwam obecność oddalającej się Brytanii i przybliżającą się nową energię. Rankiem trzeciego dnia, gdy słońce rozproszyło morskie opary, ujrzałam na horyzoncie sznur wysp i liczne odnogi delty Rhenusu, strzegące wejścia do wnętrza Germanii.
Zmierzaliśmy do Ganuenty, gdzie rzeka Scaldis łączy się z wielką deltą. Był tutaj główny port przeładunkowy, obsługujący statki płynące z kontynentu do Brytanii. Podczas gdy Konstancjusz umawiał transport w górę Rhenusu, ja z wiernym Filipem u boku zwiedzałam targowisko sąsiadujące z portem. Jak wszędzie na pograniczu, kultury przenikały się wzajemnie i gardłowe języki germańskie mieszały się z dźwięczną łaciną. Od czasów, gdy Arminiusz starł legion Warusa, rzeka Rhenus stanowiła granicę między wolną Germanią a cesarstwem. Od ponad wieku na pograniczu panował spokój i nic nie zakłócało wymiany handlowej. Ludzie zza rzeki, którzy przybywali na targ z futrami, bydłem i serami, niewiele się różnili od swoich pobratymców zasiedlających rzymską stronę.
Oglądałam drewniane rzeźby na straganie, gdy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam Widucjusza, odzianego w togę, z koszykiem jabłek pod pachą.
 - Wybierasz się na ucztę? - zapytałam, wskazując owoce.
 - Nie, choć spotkam się z dostojną damą. Idę do świątyni Nehalennii, by podziękować jej za bezpieczną przeprawę. Jeśli sobie życzysz, dotrzymaj mi towarzystwa.
 - Z przyjemnością. Filipie, odszukaj Konstancjusza i powiedz mu, dokąd się udałam. Widucjusz mnie odprowadzi.
 Filip zmierzył kupca trochę podejrzliwym wzrokiem, ale przecież razem przebyliśmy długą morską drogę. Gdy odszedł, kupiec podał mi ramię.
Świątynia wznosiła się na pagórku na zachodnim krańcu wyspy. Znad kolumnady widać było wieżę stojącej pośrodku budowli. Drogę obrzeżały ołtarze wotywne i niezliczone stragany. Przekupnie handlowali miedzianymi jabłkami na ofiarę i medalikami z wizerunkiem psów albo postacią bogini; zgłodniałym wyznawcom oferowali wino, smażony chleb i kiełbasy. Widucjusz miał już owoce, dorodniejsze od tych tutaj wystawionych, więc obojętnie minęliśmy kramy i weszliśmy na brukowany dziedziniec.
Widziałam świetniejsze świątynie, ale tę, z kremowymi ścianami i czerwoną dachówką, cechowała miła sercu swojskość. Wśród otaczających ją ołtarzy Widucjusz pokazał mi ten, który przed laty ufundował jego ojciec Placyd. Następnie podał kapłance aureusa i okrył głowę skrajem togi, gdy weszliśmy do sanktuarium oświetlonego przez okna umieszczone wysoko w wieży. Na cokole pośrodku komnaty stał posąg wyrzeźbiony z kamienia o ciepłej czerwonawej barwie. Włosy bogini zawiązane były w prosty węzeł, jej długa szata układała się we wdzięczne fałdy. W rękach trzymała statek, a u jej stóp przy rzeźbionym koszu jabłek leżał pies tak podobny do Eldri, że łzy napłynęły mi do oczu.
 Kiedy przestały mnie szczypać, zobaczyłam, że kupiec kładzie jabłka przed cokołem. Bogini patrzyła pogodnie nad jego głową. Gdy napotkałam kamienne spojrzenie, przeniknął mnie dreszcz, jaki towarzyszy rozpoznaniu znajomej osoby. Podniosłam woal, odsłaniając półksiężyc na czole.
Nehalennia… Elen… Elen Dróg… Pani, znajduję cię w obcym kraju! Strzeż mnie i wskazuj mi drogę, na którą wkraczam…
 Na chwilę moja wewnętrzna cisza przytłumiła wszelkie zewnętrzne dźwięki i usłyszałam… nie głos, tylko szmer wody wypływającej z sadzawki. Woda szeptała jak Źródło Krwi w Avalonie i wówczas przyszło mi na myśl, że wszystkie wody świata są połączone i że wraz z nimi płynie moc Bogini.
Ktoś dotknął mojego ramienia. Zamrugałam i zobaczyłam Widucjusza, który już zakończył modlitwy. Kapłanka czekała, by nas wyprowadzić.
 - Gdzie jest źródło? - zapytałam mimo woli.
 Na jej twarzy odbiło się zdziwienie, ale zaraz potem dostrzegła półksiężyc. Skłoniła głowę w szacunku należnym innej kapłance i dała znak Widucjuszowi, by został tutaj, mnie zaś poprowadziła za posąg do otworu w podłodze. Ostrożnie zeszłam za nią po drewnianych stopniach do krypty pod sanktuarium, wyłożonej surowym kamieniem i pachnącej wilgocią. Migotliwe światło lamp oliwnych pełgało po ściennych tablicach i płaskorzeźbach i lśniło w leniwych wirach ciemnego lustra sadzawki.
 - Woda rzeki Rhenus jest słonawa tam, gdzie miesza się z morzem - rzekła cicho kapłanka. - Ale to źródło zawsze jest czyste i słodkie. Jakiej bogini służysz?
 - Elen Dróg - odparłam. - Która może być brytyjskim wcieleniem twojej Pani. Ona mnie tu przywiodła. Nie mam złota, ale ofiaruję jej tę bransoletę z brytyjskiego gagatu. - Zsunęłam bransoletę z ręki i rzuciłam w tajemne głębie źródła. Ciemna tafla zamigotała tysiącami iskier, a po chwili pojedyncze okruchy światła zlały się w jasny wir.
 - Nehalennia przyjmuje twoją ofiarę… - rzekła cicho kapłanka. - Niechaj twoja podróż minie pod znakiem jej błogosławieństwa.
 *
 Konstancjusz znalazł wiosłową barkę załadowaną solonymi rybami i skórami, pchaną w górę rzeki przez dwudziestu krzepkich niewolników. Przystawaliśmy często po ładunek, ale dzięki tym postojom mogłam stopniowo poznawać ten nowy kraj. W Ulpia Traiana, mieście leżącym wśród pagórków na brzegu krętej rzeki, dowódca twierdzy przyjął nas obiadem. Służył Tetrykusowi, ale rzeką spływały również wieści ze wschodniej części cesarstwa i Konstancjusz był ich spragniony.
 Tak oto dowiedzieliśmy się o drogo okupionym zwycięstwie u podnóża góry Gessax w Tracji, gdzie Rzymianie okrążyli niedobitki wycofujących się Gotów. Wielu żołnierzy życiem przypłaciło głupotę dowódcy, któremu nie starczyło rozumu, by pchnąć do bitwy ciężką jazdę. Aurelian obecnie kontynuował działania wojenne przeciwko Wandalom w Dacji. Wydawało się, że barbarzyńcy wreszcie przestaną zagrażać cesarstwu, przynajmniej na jakiś czas.
 Nim kolejny raz wsiedliśmy na barkę, przybył nowy pasażer. Był to ojciec Klemens, baryłkowaty kapłan wysłany przez biskupa Rzymu do gmin chrześcijańskich w zachodnich krajach. Przyglądałam mu się z nieukrywaną ciekawością, gdyż poza mnichami z Inis Witrin dotąd nie spotkałam kapłana tego wyznania.
 - Tak, w Eburacum są chrześcijanie - oznajmił, gdy Konstancjusz wspomniał, skąd przybywamy. - Spotykają się na modlitwy w domu cnotliwej wdowy. Nie jest ich wielu, ale są silni wiarą. - Ojciec Klemens zerknął na nas z nadzieją, a jego oczy przywiodły mi na myśl bolesne wspomnienie. Eldri też tak patrzyła, czekając na smakowity kąsek.
 Konstancjusz z uśmiechem pokręcił głową.
 - Nie, ja służę bogu żołnierzy i wieczystemu światłu słońca, ale przyznaję, że twoja religia ma wiele zalet. Jak słyszałem, wasze kościoły troszczą się o nieszczęśliwych i potrzebujących.
 - Tak nakazuje nam Bóg - rzekł z prostotą. - A ty, pani? Słyszałaś o dobrym Słowie?
 - Wychowałam się w pobliżu wspólnoty chrześcijan - odparłam ostrożnie. - Ale sama czczę Elen Dróg.
 Ojciec Klemens potrząsnął głową.
 - To Chrystus jest Prawdą i Drogą Życia - rzekł łagodnie. - Wszystkie inne wiodą ku potępieniu. Będę się modlić za ciebie.
Stężałam, ale Konstancjusz uśmiechnął się.
 - Modły człowieka dobrej woli zawsze są mile widziane. - Ujął mnie pod rękę i odprowadził na bok.
 - Jestem kapłanką Bogini! - syknęłam, gdy stanęliśmy na dziobie. - Czemu miałby się za mnie modlić?
 - Ma dobre intencje - odparł Konstancjusz. - Niektórzy z jego braci w wierze przeklęliby nas oboje, nie czekając na znak swojego boga.
Pokręciłam głową. Mnich, który ukazał mi się na Inis Witrin - kimkolwiek był - mówił coś zgoła innego. Jednakże w Eburacum spotkałam wielu pogan, którzy znali tylko zewnętrzną formę swojej religii. Zastanawiałam się, czy chrześcijanie także dzielą się na pospolitych wyznawców i wtajemniczonych.
 Konstancjusz objął mnie, a ja wsparłam się na nim, patrząc na przesuwające się równiny i lasy obrzeżone wstęgami moczarów, błot i piasków. Jedna strona rzeki była rzymska, druga zaś germańska, lecz nie dostrzegałam między nimi większej różnicy. Oglądałam mapy, które Rzymianie kreślili w próbie ustalenia granic swojego terytorium, ale ziemia nie znała takich podziałów. Przez chwilę unosiłam się na skraju jakiegoś doniosłego zrozumienia. Potem Konstancjusz odwrócił głowę i pocałował mnie, i chwila przepadła w powodzi wrażeń.
Przerwaliśmy podróż w Colonia Agrippinensis, kwitnącym mieście na wysoczyźnie nad Rhenusem. Tutaj usłyszeliśmy nowe wieści - cesarz ścigał Gotów aż do rzeki Danuvius i rozgromił ich w kolejnej wielkiej bitwie, zabijając króla Cannabaudesa i pięć tysięcy jego wojowników. Senat uczcił go tytułem Gothicus Maximus i triumfem. Ale mimo zwycięstwa Aurelian osądził, że Rzym nie utrzyma Dacji na północ od rzeki i ustanowił granicę cesarstwa z powrotem na Danuviusie.
 - Mogę tylko powiedzieć, że miał ku temu powody - oznajmił centurion, z którym rozmawialiśmy. - Tak samo jak wówczas, gdy porzucił agri decumates na południe stąd i wycofał wszystkich żołnierzy za Rhenus. Rzeka stanowi dobrą granicę. Może Aurelian uważa, że barbarzyńcy będą zbyt zajęci walką między sobą, by sprawiać nam kłopoty. Ale to boli, gdy myślę o krwi przelanej dla utrzymania tych ziem.
 Konstancjusz spochmurniał.
 - Urodziłem się w Dacji Nadbrzeżnej. Dziwnie mi myśleć, że prowincja ta stanie się pograniczem. Przypuszczam, że Goci będą o nią walczyć wraz z niedobitkami Karpów, Bastarnów i Wandalów.
 - Bez Wandalów - poprawił centurion. - Aurelian uczynił ich swoimi sojusznikami i wziął wojowników pod rzymskie rozkazy.
 Konstancjusz z zadumą zmarszczył czoło.
 - Może i dobrze. Bogowie świadkiem, że w germańskich plemionach rodzą się bitni ludzie.
Dopłynęliśmy barką do Borbetomagus. Tam dołączyliśmy do kupców, którzy wiedli juczne muły wzdłuż rzeki Nicer przez góry do Danuviusu. Z każdym dniem podróży narastała we mnie świadomość, że kraj wokół nas jakby gęstnieje. Przez całe życie nie mieszkałam dalej niż dzień drogi od oceanu, teraz zaś zewsząd otaczał mnie stały ląd i nawet potężne rzeki były niczym więcej, jak tylko krwią płynącą w jego żyłach.
 Wprawdzie legiony wycofały się z tych terenów, lecz ziemie jeszcze nie wróciły pod władzę barbarzyńców. Wille i zagrody na polach, które Rzymianie wykroili z lasów, nadal tętniły życiem i często udzielały nam gościny. Mnie ta niespieszna podróż przez Germanię przyniosła niespodziewaną korzyść w postaci niepodzielnej uwagi męża. Zaraz po wstąpieniu do wojska Konstancjusz służył na germańskich limes i dobrze znał rubieże. Opowieści o życiu w garnizonie i o polach bitewnych pozwalały mi poznać jego prawdziwe oblicze.
 Ale z każdą przebytą milą oddalałam się od własnej przeszłości. Stałam się na wskroś Julią Heleną i wspomnienia o Eilan, kapłance Avalonu, stopniowo się zacierały, aż w końcu stały się równie ulotne jak sen.
 
*
 Po miesiącu podróży dotarliśmy do górnego biegu Danuviusu, gdzie znaleźliśmy łódź i popłynęliśmy w dół wielkiej rzeki na wschód między górami Swewów i nizinami Recji. Kiedy ustępowała jesienna mgła, widzieliśmy ośnieżone Alpy na południowym horyzoncie, coraz to bliższe i niższe, w miarę jak rzeka wdzierała się w szeroką śródgórską dolinę. Dalej Danuvius skręcał ostro na południe, tocząc wody przez szeroką równinę Panonii.
 Rzeka ta była znacznie dłuższa od Rhenusu, ale podróż z prądem przebiegała szybciej. Po jakimś czasie znów skręciliśmy na wschód, w kierunku Morza Czarnego. Na południu leżała Grecja, o której Konstancjusz opowiedział mi wiele historii, na północy zaś Scytia i nieznane. Sama ziemia mówiła mi, że znajdujemy się daleko w głębi lądu. Jesień ustępowała zimie i z gór dęły coraz sroższe wichry, lecz dni nieznacznie się skróciły, a drzewa i rośliny różniły się od tych, które znałam.
Myślałam, że całą drogę do Morza Czarnego odbędziemy w łodzi, ale kiedy zatrzymaliśmy się w Singidunum, Konstancjusz zameldował się u dowódcy twierdzy i zastał tam czekające na niego rozkazy. Po rozprawieniu się z barbarzyńcami cesarz gotował się do marszu na Palmirę, gdzie władała Zenobia, próbująca wydrzeć swoje pustynne królestwo spod władzy Rzymu.
 Aurelian wzywał Konstancjusza do pilnego przybycia. Z tego powodu wydano nam pozwolenie na korzystanie z koni i stacji pocztowych rozmieszczonych po drodze. Zostawiliśmy więc Filipa i Druzyllę, by podróżowali z naszym dobytkiem, a sami ruszyliśmy konno porządną wojskową drogą, która wiodła przez Mezję i Trację do Bizancjum. Stamtąd przeprawiliśmy się promem przez cieśninę Marmara do prowincji Bitynia i miasta Nicomedia, gdzie rezydował cesarz ze swym dworem.
 - Zaczekaj do lata, ten kraj bywa piękny - powiedział Konstancjusz krzepiąco, jak do rekruta marniejącego z tęsknoty za domem. "Niezbyt to dalekie prawdy" - pomyślałam, otulając się szalem. Mieszkaliśmy w Bitynii od ponad czterech miesięcy. Przez większość czasu Konstancjusz kursował między Drepanum a Nicomedią, gdzie cesarz przygotowywał się do kampanii na Palmyrę. Zenobia, która obwołała się królową Wschodu, władała nie tylko ojczystą Syrią, ale zagarnęła również Egipt i część Azji Mniejszej. W przyszłym miesiącu miała wyruszyć ekspedycja karna.
 - Póki co mamy luty - przypomniałam Konstancjuszowi. Choć w niewielkiej odległości od cieśnin nie dokuczał nam śnieg, chłód przenikał do szpiku. W wynajętej willi gnieździła się wilgoć i hulały przeciągi - dom zbudowali ludzie, którzy jakby nie chcieli uwierzyć w nadejście chłodów. Nic dziwnego, pomyślałam ponuro. Drepanum, leżące na tym samym wybrzeżu co Nicomedia i po przeciwległej stronie cieśniny niż Bizancjum, było popularnym letniskiem, do którego dwór uciekał w czasie letnich upałów. Zimą miasto miało do zaoferowania tylko gorące źródła.
 - W Brytanii jest zimniej… - zaczął. Płyty pancerza zachrzęściły, gdy się odwrócił. Jeszcze nie przywykłam do jego żołnierskiego stroju, ale stało się dla mnie jasne, że kupiec znany mi z Eburacum był tylko cieniem dzisiejszego Konstancjusza.
 - W Brytanii - przerwałam mu - ludzie budują domy, które nie wpuszczają chłodu!
 - To prawda, byłem tu w lecie - skapitulował, spoglądając przez otwarte okno na deszcz, który wpadał do atrium i marszczył wodę w sadzawce z liliami. Padało prawie codziennie od dwóch miesięcy. Odwrócił się do mnie, nagle poważny. - Heleno, czy źle postąpiłem, zabierając cię z kraju ojczystego w tę długą drogę? Przywykłem do wojskowego życia, rozumiesz, a żony oficerów przenosiły się wraz z nami z garnizonu do garnizonu, po całym cesarstwie… Nie przyszło mi na myśl, że nie jesteś stworzona do takiego życia, i może… nie… - Bezradnie wzruszył ramionami, wpijając oczy w moją twarz.
Przełknęłam ślinę, szukając słów.
 - Ukochany, nie zważaj na moje skargi. Nie rozumiesz? Teraz ty jesteś moim domem.
 Jego oczy pojaśniały, jakby słońce wyjrzało zza chmur. Patrzyłam na niego z podziwem, gdy wziął mnie w ramiona, delikatnie, bo już się nauczyliśmy, że pancerz może zostawiać siniaki, i przez chwilę nie było mi zimno.
 - Muszę iść - wymruczał w moje włosy.
 - Wiem… - Niechętnie odsunęłam się od jego ciepła, starając się nie myśleć, że już niebawem odejdzie na długo, do Palmiry. Nakładające się płytki pancerza zaszemrały cicho, gdy schylił się po grube okrycie. Zauważyłam z satysfakcją, że jest to byrrus, kudłaty płaszcz z kapturem, jakie wyrabialiśmy w Brytanii.
 - Przemokniesz, nim dotrzesz do miasta - powiedziałam z trochę nieszczerym współczuciem.
 - Jestem przyzwyczajony - uśmiechnął się do mnie, a ja zrozumiałam, że naprawdę lubi mierzyć się z pogodą.
Odprowadziłam go do wyjścia i otworzyłam drzwi. Nasz dom stał w połowie wzgórza nad główną częścią miasta. Kryte dachówką dachy i marmurowe kolumny forum lśniły za dryfującymi welonami deszczu. Filip stał z koniem, narzuciwszy na głowę stary wełniany płaszcz dla ochrony przed deszczem.
 - Wybacz, chłopcze, że kazałem ci czekać! - Konstancjusz sięgnął po wodze. Gdy chciał wspiąć się na siodło, coś pisnęło w pobliżu. Płochy kasztan poderwał głowę i uskoczył. Konstancjusz przywołał go do porządku, a Filip przysunął się ze splecionymi w koszyczek dłońmi, żeby jego pan mógł przerzucić nogę nad grzbietem wałacha i usadowić się między łękami wojskowego siodła.
Już nie patrzyłam w ich stronę. Znów się rozległo dziwne popiskiwanie, a może skowyt. Zatrzymałam badawcze spojrzenie na śmieciach naniesionych w załom muru przez wodę lejącą się z rynny. Sterta poruszyła się sama czy też wiatr zbudził ją do życia? Podniosłam gałązkę zdmuchniętą przez burzę i pochyliłam się, by zbadać przyczynę. Śmieci zadrżały i nagle zobaczyłam dwoje błyszczących czarnych oczek.
 - Heleno, uważaj! To może być niebezpieczne! - Konstancjusz podjechał bliżej. Ze sterty dobiegło ciche, ale charakterystyczne warknięcie. Zobaczyłam przemoczony kłębek sierści, jakby ktoś zgubił na deszczu futrzaną czapkę.
 - To szczenię! - zawołałam, gdy czarny guzik nosa pojawił się pod ślepkami. - Biedactwo!
 - Dla mnie wygląda jak zmokły szczur - mruknął Filip, ale już ściągał wełniany płaszcz, żebym nie musiała korzystać z własnego szala.
Ostrożnie otrzepałam szczeniaka z liści i błota i wzięłam go na ręce. Nie czułam ani odrobiny ciepła: uznałabym, że nie żyje, gdyby nie te błyszczące oczy. Mrucząc cicho, przytuliłam go do piersi, a wtedy pustka, jaką zostawiła po sobie Eldri, niemal niedostrzegalnie jęła się zapełniać.
 - Uważaj - przestrzegł Konstancjusz. - Może jest chory i na pewno ma pchły.
 - Z pewnością - odparłam, choć wątpiłam, czy bodaj jedna pchła byłaby zainteresowana tym wynędzniałym, ledwo żywym stworzeniem. Czułam jednakże trzepotanie serca. - Zaopiekuję się tą kruszynką.
 - Tak, naturalnie.
Popatrzyłam na niego. Twarz miał już odprężoną i odpowiedział mi uśmiechem, który ogrzał mnie niczym pieszczota. Potem naciągnął kaptur byrrusa, zawrócił konia i wyjechał na błotnistą drogę.
 Kiedy zniknął w dali, przytuliłam szczenię do piersi i zaniosłam do domu. Kąpiel i dobry posiłek poprawiły mu wygląd, choć nie porażał urodą. Był mieszańcem, jak mieszkańcy cesarstwa. Uszy miał obwisłe, sierść czarno-białą i kitę długich kudłów na ogonie. Sądząc z wielkości łap, miał wyrosnąć na sporego psa, jeśli niedożywienie nie zahamowało mu rozwoju.
Zachłanność, z jaką rzucił się na miskę rosołu uszykowanego przez Druzyllę, świadczyła o jego godnej podziwu woli przeżycia.
 - Jak go nazwiesz, pani? - zapytał Filip. Jego podejrzliwość zmalała po umyciu szczeniaka.
 - Może "Hylas", po ulubieńcu Heraklesa, którego zazdrosne nimfy utopiły w sadzawce. W tej stronie świata to popularna opowieść. - Według legendy Hylas zginął w Chios, parę dni drogi na wschód wzdłuż wybrzeża, gdy Argonauci wstąpili tam w drodze po złote runo.
 - Zdecydowanie wygląda tak, jakby ktoś próbował go utopić - zgodził się chłopak i tak oto pies zyskał imię.
Od tej nocy Hylas spał w mojej komnacie i choć przez długie miesiące, gdy Konstancjusz ruszył za cesarzem na południe do Syrii, moje łóżko ciągle było puste, stukot psich łap podnosił mnie na duchu.
 Konstancjusz miał rację co do pogody. Latem słońce triumfalnie zawładnęło bezchmurnym niebem i spiekło trawę na wzgórzach na złoto. Okna, które w lutym kiepsko broniły przed chłodem, zostały otwarte na oścież, by rankiem wpuszczać morską bryzę, a po południu wiatr znad jeziora. Miejscowi mówili, że jak na tę porę roku upały są całkiem umiarkowane, ale dla mnie po mgłach Brytanii były nie do zniesienia.
 W dzień, ubrana w najcieńsze muśliny, leżałam pod lnianą markizą przy fontannie w atrium, a Hylas ziajał u mego boku. Wieczorami niekiedy spacerowałam brzegiem jeziora; pies hasał z przodu, a Filip, zbrojny w pałkę i łypiący dokoła podejrzliwym okiem, chodził krok za mną. Od czasu do czasu otrzymywałam list od Konstancjusza, w pełnej zbroi maszerującego przez kraj, w porównaniu z którym Drepanum wydawało się chłodne jak Brytania. Kiedy usłyszeliśmy o zdobyciu Ancyry, magistraci nakazali rozpalić na forum wielkie ognisko, a niedługo później napłynęły dobre wieści z Antiochii.
 Z nastaniem lata wiele szlachetnych rodzin z Nicomedii przeniosło się do Drepanum. Kilka kobiet było żonami oficerów, którzy odeszli z cesarzem, ale poza tym niewiele nas łączyło. Druzylla często chodziła na targ będący skarbnicą informacji i wyznała mi, że po mieście krąży plotka, iż nie jestem prawowitą żoną, tylko dziewką z gospody, którą Konstancjusz wziął sobie na konkubinę. Wtedy zrozumiałam, dlaczego tutejsze panie odnoszą się do mnie z taką rezerwą. Druzylla zapłonęła wielkim oburzeniem, lecz ja nie mogłam nikogo winić, bo przecież z prawnego punktu widzenia plotka mówiła prawdę. Ani kontrakt małżeński, ani wymiana darów, ani przymierze krewnych nie uprawomocniły naszego związku - mieliśmy tylko błogosławieństwo bogów.
 I prawdę mówiąc, cieszyłam się, że jestem wolna od towarzyskich zobowiązań, bo z wielmożami przybyło paru filozofów, a jeden z nich miał chudego młodego ucznia imieniem Sopater, który w zamian za moje oszczędności i potrawy Druzylli zgodził się mnie nauczać.
 Moja greka przyswojona w dzieciństwie trochę zaśniedziała, a w tym kraju musiałam znać język gminu, żeby porozumieć się z handlarzami, i bardziej wyrafinowany język filozofów, żeby czytać prace Porfiriusza i innych, którzy wzbudzali wielkie poruszenie.
 Sopater był młody i onieśmielony swoją rolą, ale gdy przywykł do mnie na tyle, by patrzeć mi w twarz w czasie lekcji, doszliśmy do porozumienia. Choć w czasie długich letnich dni upał odbierał mi wolę ruchu, mój umysł nie próżnował. Potrzebowałam też czegoś, co zajęłoby moje myśli, bo po wielkiej bitwie pod Emesą nie miałam ani wieści od Konstancjusza, ani wieści o nim.
Jednakże pewnego dnia o zmierzchu, niedługo po połowie lata, wyszłam z kąpieli i zastanawiałam się nad spacerem brzegiem jeziora, kiedy usłyszałam zamieszanie przed domem, wściekłe ujadanie Hylasa i głos, który sprawił, że oddech uwiązł mi w gardle. Narzuciłam na siebie byle co i z włosami w nieładzie, w luźno powiewającej tunice, wybiegłam do przedsionka.
 W świetle wiszącej lampy ujrzałam Konstancjusza, wymizerowanego przez trudy kampanii, same kości i mięśnie, z włosami spalonymi na blade złoto i skórą czerwoną jak cegła. Żyje! Dopiero teraz przyznałam przed sobą, jak bardzo się bałam, że zginął wśród tych pustynnych piasków. Z jego miny poznałam, że równie dobrze mogłabym być naga, bo światło padające z tyłu obrysowywało moją sylwetkę. Ale w jego oczach wyczytałam nie tylko pożądanie: dostrzegłam podziw i cześć niemal nabożną.
 - Domina et dea… - szepnął. Nawet cesarzowa nie miała prawa do tego tytułu, a jednak dobrze go rozumiałam, bo w tej chwili ja też widziałam w nim, jak w czasie Beltane w Avalonie, ucieleśnienie boga.
 Ruchem ręki odprawiłam sługi, a potem wciągnęłam go do naszej sypialni. Hylas umilkł po pierwszym ataku ujadania; być może uznał zapach Konstancjusza za przynależny do tego pokoju. Gdy szliśmy w stronę łóżka, słyszałam, jak układa się na podłodze.
Rzuciliśmy się na siebie niczym spragnieni wędrowcy do źródła w pustynnej oazie. Zdzierając z siebie wzajemnie ubrania, padliśmy na łoże. Później znalazłam swoją tunikę w kącie, rozdartą na dwoje. Kiedy zadrżeliśmy w spełnieniu, nie wypuściłam Konstancjusza z ramion, czekając, aż zwolni jego galopujące serce.
 - Czy walka była ciężka? - zapytałam, gdy pomogłam mu zdjąć resztę ubrania.
 Konstancjusz westchnął.
 - Arabowie nękali nas przez całą drogę przez Syrię, zabijając ludzi strzałami z łuków, przypuszczając ataki na tabor. Kiedy dotarliśmy do Palmyry, Zenobia czekała przygotowana. Nie zdołaliśmy wziąć miasta szturmem - sam cesarz został ranny - więc przystąpiliśmy do oblężenia. Aurelian zaproponował warunki poddania, ale Zenobia nie przystała na nie, licząc na perską odsiecz. Tylko że w tym czasie zmarł król Szapur i Persowie zbyt byli zajęci walką między sobą, by przejmować się Rzymianami. Potem Probus ostatecznie załatwił sprawy w Egipcie i przyszedł nam z pomocą. Wynik wojny był już rozstrzygnięty i Zenobia to dobrze wiedziała. Chciała uciec, lecz pojmaliśmy ją i przywiedliśmy w łańcuchach.
 - Wygraliście, więc powinieneś triumfować - skomentowałam, wspominając Boudikę i tłumiąc instynktowne współczucie.
Pokręcił głową, wspartą na swoim ramieniu.
 - Zenobia przysięgła, że gdy wpadnie w niewolę, odbierze sobie życie, ale stchórzyła i całą winę zrzuciła na Longinusa i innych, którzy jej służyli. Aurelian kazał ich stracić, a Zenobię oszczędził, by szła w jego pochodzie triumfalnym… I tak dobrze, że się nie zjawił, by radować się kaźnią. Rozumiem, czemu oni musieli umrzeć - dodał po chwili. - Lecz został mi niesmak.
 "Och, mój ty biedaku - pomyślałam, tuląc jego głowę do piersi - jesteś zbyt wrażliwy na udział w takiej rzezi".
 - Kiedy zdobyliśmy miasto… inni oficerowi brali kobiety - wyszeptał. - Ja nie mogłem, nie wśród otaczającej mnie śmierci.
Przytuliłam go mocniej, niedorzecznie zadowolona z dochowania mi wierności, jakakolwiek była przyczyna. "Z pewnością - pomyślałam z sekretnym rozbawieniem - to wyjaśniało siłę jego żądzy".
 - Ty jesteś życiem - wymruczał Konstancjusz.
 Jego wargi musnęły mój sutek. Czułam, jak oba twardnieją, a po chwili żar na nowo zapłonął między moimi udami.
 - Widziałem tyle śmierci… daj mi posiać w sobie życie…
 Jego ręce sunęły po moim ciele z leniwym wyrachowaniem i pożądaniem bardziej natarczywym od pierwszego porywu, a ja otworzyłam się pod wpływem jego dotyku głębiej niż wcześniej. W chwili kulminacji wzniósł się nade mną i w świetle ognia ujrzałam jego twarz, skupioną w ekstazie.
 - Słońce! - wychrypiał. - Słońce świeci w środku nocy!
 W tej chwili sama osiągnęłam spełnienie i nie mogłam mu powiedzieć, że to tylko blask ogniska roznieconego dla uczczenia zwycięstwa cesarza.
 W cichej godzinie przed świtem, jedynej chłodnej o tej porze roku, wstałam do ubikacji. Po powrocie do pokoju stałam przez jakiś czas, wyglądając przez okno i ciesząc się chłodnym powietrzem muskającym moją nagą skórę. Ogień na forum zgasł i sen, który zaraz po śmierci jest największym ze zdobywców, pokonał świętujących. Nawet Hylas, który wstał razem ze mną, na powrót się położył.
 Szmer od strony łóżka kazał mi się odwrócić. Konstancjusz ściskał pościel, pojękując cicho. Łzy wypłynęły spod mocno zaciśniętych powiek, by stoczyć się po policzkach. "Niegdyś - pomyślałam - to mnie nękały koszmary, ale od opuszczenia Avalonu już nie śniłam".
 - Wszystko dobrze - szepnęłam, wiedząc, że słów nie usłyszy, ale ton do niego dotrze. - Jesteś bezpieczny, a ja jestem z tobą…
 - Słońce świeci o północy… - wymamrotał. - Świątynia płonie! Apollo! Apollo płacze!
Uspokoiłam go, zastanawiając się, czy śni o czymś, co widział w czasie kampanii. Cesarz oddawał cześć bogu słońca - mało prawdopodobne, by umyślnie zniszczył sanktuarium, ale słyszałam, że w czasie wojny zniszczenia niekiedy wymykają się spod kontroli.
 - Cicho, umiłowany, otwórz oczy… Jest ranek, widzisz? Apollo wyjeżdża na rydwanie zza krawędzi świata…
Zbudziłam go ustami i rękami, i zostałam nagrodzona, kiedy ożywił się pod moim dotykiem. Tym razem kochaliśmy się powoli i słodko. Nim skończyliśmy, Konstancjusz otrząsnął się ze snów i znów był uśmiechnięty.
 - Ach, moja królowo, przywiozłem ci dary… - Nagi, poczłapał do torby, którą ktoś przyniósł do komnaty i położył za drzwiami. - Chciałem ubrać cię w to w naszą pierwszą noc po rozłące, ale odziana tylko w czarne włosy byłaś najpiękniejsza…
Wyjął z torby zawiniątko z surowego płótna. Gdy szorstka tkanina opadła, blask uderzył mnie w oczy. Konstancjusz dumnie podniósł jedwabny chiton w kolorze cesarskiej purpury.
 - Kochanie, jest zbyt wspaniały! - zawołałam, ale wzięłam strój, zachwycona świetnym splotem tkaniny. Wsunęłam chiton przez głowę i zadrżałam, gdy jedwab pieścił moją skórę. Miękkie fałdy przylgnęły do ciała.
 - Na bogów, purpura doskonale ci pasuje! - zawołał z ogniem w oczach.
 - Nie będę mogła jej nosić - przypomniałam.
 - Nie na zewnątrz - przyznał. - Ale w sypialni jesteś moją cesarzową i moją królową!
 "A w łożu lub poza nim ty, umiłowany, jesteś moim cesarzem!" - pomyślałam, z podziwem patrząc na jego nagie, muskularne ciało. Nawet tutaj nie śmiałam wyznać tych myśli na głos.
 Konstancjusz objął mnie i pociągnął do okna wychodzącego na wschód. Westchnęłam, przepełniona miłością, czując spełnienie, jakiego dotąd nie zaznałam. "Z pewnością - pomyślałam - taka noc musi dać mi dziecko".
 Razem staliśmy, patrząc na słońce, które niczym zwycięski cesarz wznosiło się nad horyzontem i przepędzało ze świata tajemnice nocy.
Rozdział dziewiąty
A.D. 272
 W Brytanii wrzesień był miesiącem przymglonego słońca, ale Naissus jaśniało pod przejrzystym błękitem nieba. Fale żaru bijącego od bruku docierały nawet w cień pawilonu, który wzniesiono dla rodzin cesarskich oficerów. Kiedy Konstancjusz powiedział mi o przydziale do nowego garnizonu, miałam nadzieję, że leżące dalej na północ dackie równiny nad Danuviusem będą chłodniejsze od Bitynii, ale latem panował tu skwar gorszy niż w Drepanum - tam przynajmniej od czasu do czasu wiał chłodny wiatr od morza. Czułam pot gromadzący się pod opaską na czole, pod którą skrywałam wytatuowany półksiężyc. Wzięłam głęboki oddech w nadziei, że odeprę omdlenie. Po trzech miesiącach ciąży rano nadal nękały mnie nudności i zdarzało się, że chorowałam nawet w ciągu dnia.
 "Może głód przyprawia mnie o zawroty głowy - pomyślałam, bo nie śmiałam nic zjeść przed ceremonią - a może ciężka woń kadzidła". Dwóch kapłanów wymachiwało kadzielnicami przed ołtarzem; z każdym ruchem coraz więcej dymu kłębiło się w powietrzu. Muślinowa kurtyna mgiełki wisiała przed kolumnami, które zamykały zachodni bok forum, gdzie teren opadał w kierunku rzeki Navissus. Za dachami błyszcząca woda; złote ścierniska na polach i niskie błękitne wzgórza falowały w rozgrzanym powietrzu, niematerialne jak sen.
 - Źle się czujesz? - zapytał ktoś w pobliżu.
Zamrugałam i skupiłam spojrzenie na kościstej, smagłej twarzy stojącej przy mnie kobiety. Z wysiłkiem przypomniałam sobie, że nazywa się Witelia i jest żoną jednego z protectores, towarzyszy broni Konstancjusza.
 - Zaraz mi przejdzie - zapewniłam z rumieńcem na policzkach. - Nie jestem chora, to tylko… - Znów się spłoniłam.
 - Ach, rozumiem. Urodziłam czwórkę dzieci i przy trzecim wymiotowałam jak suka… co nie znaczy, że suki cierpią na poranne mdłości… - dodała, pokazując w uśmiechu duże zęby. - Pierwsze nosiłam, gdy stacjonowaliśmy w Argentorate, drugie i trzecie w Alexandrii, a ostatni chłopak przyszedł na świat w Londinium.
Spojrzałam na nią z szacunkiem. Wędrowała za Orłami po całym cesarstwie.
 - Pochodzę z Brytanii - powiedziałam.
 - Podobało mi się w tym kraju. - Witelia energicznie pokiwała głową, wprawiając w ruch kolczyki. Złota rybka błysnęła na jej piersi, zawieszona na delikatnym łańcuszku. - Nadal mamy dom w Londinium i być może tam powrócimy, gdy mój mąż zakończy służbę.
 Procesja dobiegała końca. Fletnicy ustawili się z boku ołtarza, a sześć dziewic, rozrzuciwszy kwiaty, zajęło miejsca po drugiej stronie. Kapłanka, która szła za nimi, zatrzymała się przed ołtarzem i rzuciła w ogień garść jęczmienia, przemawiając do Westy mieszkającej w płomieniu.
 - Słyszałam, że pochodzisz z Wyspy - rzekła Witelia. - Twój pan został odwołany z wygnania i w kampanii syryjskiej sprawiał się tak dobrze, że mianowano go trybunem.
Pokiwałam głową, doceniając jej rzeczową akceptację mojego niejasnego statusu małżeńskiego. Po awansie Konstancjusza niektóre kobiety, wcześniej jawnie mnie lekceważące, zaczęły okazywać ostentacyjną przyjaźń, ale Witelia sprawiała wrażenie osoby jednakowo odnoszącej się do handlarki ryb i do cesarzowej. Ta myśl sprawiła, że zwróciłam oczy ku forum.
 Cesarz Aurelian siedział na ocienionej trybunie za ołtarzem, wśród starszych oficerów. Na tronie wyglądał jak posąg boga, ale kiedy Konstancjusz mnie przedstawił, z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest niskim mężczyzną z rzedniejącymi włosami i zmęczonymi oczyma.
 Odruchowo spojrzałam na sam skraj cienia, gdzie stał Konstancjusz. Kiedy się poruszył, w napierśniku odbiło się słońce. Zamrugałam - przez chwilę wydawało mi się, że otacza go aureola światła. "Oczywiście - pomyślałam - w moich oczach zawsze wyglądał jak bóg". Zbroja znów błysnęła, gdy zmienił pozycję.
Kapłani wyszli z bramy, prowadząc ofiarnego byka. Zwierzę było białe, rogi i kark przybrane miało girlandami kwiatów. Szło powoli; bez wątpienia podano mu odurzające zioła, żeby nie zepsuło ceremonii. Procesja zatrzymała się przed ołtarzem i kapłan zaintonował modlitwy. Byk stał spokojnie, z opuszczonym łbem, jakby monotonne modły były zaklęciem snu.
Wystąpił drugi kapłan. Twarde mięśnie naprężyły się w jego ramionach, gdy podnosił topór, który zawisł na chwilę w powietrzu, a potem pomknął w dół jak błyskawica. Odgłos, z jakim uderzył w czaszkę byka, odbił się echem od kolumnady. Zwierzę osunęło się na kolana. Gdy upadło, jeden kapłan złapał je za rogi, a drugi wbił nóż w gardło i szarpnął ostrzem na krzyż.
 Czerwona struga krwi chlusnęła na kamienie. Parę osób odwróciło oczy i nakreśliło na piersiach chrześcijański znak chroniący przed złem. "Przecież źle się stało tylko dla byka - pomyślałam ze smutkiem - a może nawet nie, jeśli zgodził się być ofiarą". Chrześcijanie czcili boga, który się dla nich poświęcił, musieli więc wiedzieć, że śmierć może być święta. Odmawianie tej świętości wszystkim religiom prócz własnej wydawało się naprawdę małostkowe.
Niezależnie od świętości byka, mdląco słodki zapach krwi przytłoczył woń kadzidła i zrobiło mi się niedobrze. Przysłoniłam twarz woalem i siedziałam nieruchomo, oddychając płytko. Nie mogłam narobić sobie wstydu i zepsuć ceremonii. Przejaśniało mi w głowie, gdy poczułam cierpki zapach ziół. Otworzyłam oczy. Witelia trzymała flakonik z lawendą i rozmarynem. Odetchnęłam jeszcze raz i podziękowałam jej.
 - To twoje pierwsze dziecko?
 - Pierwsze, które noszę tak długo - odparłam.
 - Niechaj zatem pobłogosławi cię święta Matka Boża i czuwa nad tobą do rozwiązania - powiedziała Witelia, ze ściągniętymi brwiami odwracając się w stronę forum.
Składanie zwierzęcia w ofierze nie było widokiem zbyt pociągającym, ale nie do końca rozumiałam dezaprobatę mojej rozmówczyni. Próbowałam przypomnieć sobie, czy jej mąż należał do tych, którzy przeżegnali się w chwili śmierci byka.
Zwierzę wykrwawiło się i niżsi kapłani zgarniali krew do rynsztoka. Inni rozpłatali brzuch byka i wyjęli wątrobę. Ułożyli ją w srebrnej misie i podali haruspikowi. Nawet cesarz pochylił się, słuchając mamrotania wróżbity.
Będąc wychowana w proroczej tradycji Avalonu, zawsze uważałam wróżenie z trzewi za prymitywną metodę: właściwie przygotowany umysł doszukiwał się wieszczych znaków w locie ptaka czy spadającym liściu. I tak dobrze, że byk został zabity czysto i z szacunkiem. Spożywając pieczyste tego wieczoru, zajmiemy przynależne nam miejsce w cyklu życia i śmierci. Położyłam rękę na brzuchu, coraz twardszym w miarę rozwijania się dziecka.
 Haruspik wytarł palce w lniany ręcznik i odwrócił się w stronę trybuny.
 - Chwała cesarzowi, ulubieńcowi bogów… - wydeklamował. - Jaśniejący przemówił. Nadchodząca zima będzie łagodna. Jeśli ruszysz w pole, pobijesz wszystkich wrogów.
 Dopiero teraz, gdy usłyszałam pomruk komentarzy, uświadomiłam sobie, z jakim napięciem zgromadzeni czekali na wróżbę. Kilku krzepkich mężczyzn wywlekało byka z placu, by przygotować go do upieczenia. Dziewczęta wystąpiły do przodu i wznosząc ramiona ku niebu, rozpoczęły śpiewy.

Bądź pozdrowione, oślepiające i wszechwładne słońce,
wielbimy Twoją chwałę, o Ty, przenajświętsze!
Nie skąp nam wsparcia i zdrowia,
dopomóż nam i uzdrawiaj, tak na górze, jak w dole,
bo wszystko jest pięknem i wszyscy znają Twoją miłość…
 
Łzy napłynęły mi do oczu, gdy słuchałam czystych słodkich głosów i wspominałam, jak śpiewałam z dziewczętami w Avalonie. Minęło dużo czasu, od kiedy zwracałam się do Bogini, ale śpiew zbudził we mnie tęsknotę niemalże zapomnianą. Pieśń sławiła Apollina - jeśli tak zwano boga słońca w krainach nad Danuviusem. Każdy cesarz miał zwyczaj otaczać swoje opiekuńcze bóstwo specjalnymi względami, lecz podobno Aurelian pragnął posunąć się dalej i ogłosić słońce widzialnym znakiem jedynej, wszechpotężnej istoty, najwyższej pośród wszystkich bogów.
 W Avalonie spotkałam się z podobną koncepcją, choć tam za matkę wszystkiego uważaliśmy Wielką Boginię. Ale zostałam także nauczona, że szczere modlitwy, choć kierowane do różnych bóstw, trafiają do jednego wspólnego Źródła. Dlatego położyłam ręce na brzuchu, zamknęłam oczy i odmówiłam modlitwę w intencji życia i zdrowia mojego dziecka.
 - Chodź, Heleno - powiedziała Witelia. - Ceremonia dobiegła końca, nie każ czekać swemu panu. Powiadają, że Konstancjusz ma przed sobą przyszłość. Musisz zrobić dobre wrażenie podczas uczty.
Miałam nadzieję, że będę siedziała z Witelią, ale Konstancjusz zaprowadził mnie do sofy u stóp cesarskiego podium, ona zaś wraz z mężem została z tyłu sali. Położyłam się, skromnie przysłaniając kostki spódnicą. "Witelia miała rację" - pomyślałam, patrząc, jak Konstancjusz rozmawia z cesarzem. Było jasne, że mój mąż zaskarbił sobie jego łaski. Starałam się nie zwracać uwagi na poszeptywania otaczających mnie kobiet. Konstancjusz nie przyprowadziłby mnie tutaj bez zgody Aureliana, a tego, co zatwierdził cesarz, nie mogła podważyć żadna plotkarka nawet najwyższego rodu.
 Na sąsiedniej leżance spoczywał jeden z najroślejszych mężczyzn, jakich dotąd widziałam. Był Germaninem, o czym świadczyły płowe włosy i nogawki spodni okręcone u dołu rzemieniami. Muskularne ramiona wyłaniały się z krótkich rękawów tuniki. Na szyi miał złoty naszyjnik i złote opaski na rękach.
 - Ty jesteś Helena, pani? - zagadnął. Zarumieniłam się, bo przyłapał mnie na podpatrywaniu, ale chyba nie miał mi tego za złe. "Z taką posturą - pomyślałam - musi być przyzwyczajony do przyciągania uwagi". - Konstancjusz wiele o tobie opowiadał. - Mówił gardłowo, ale dobrą łaciną, z czego wyciągnęłam wniosek, że służył w legionach od dłuższego czasu.
- Brałeś udział w kampanii?
 - Na pustyni… - Skrzywił się, pokazując rękę, spieczoną przez słońce niemal na ceglany kolor.
Pokiwałam głową na znak zrozumienia. Szybko nauczyłam się, że w gorących krajach nie skromność, ale konieczność zmusza kobiety do noszenia woali.
 - Jestem dowódcą alamańskich włóczników z oddziałów posiłkowych. Rzymianie nie potrafią wymówić mojego imienia. - Pokazał zęby w uśmiechu. - Dlatego zwą mnie Krokusem. Pod Ancyrą twój mąż ocalił mi życie, nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Złożyłem mu przysięgę wraz ze swoimi krewnymi.
Pokiwałam głową, być może rozumiejąc go lepiej od rzymskich kobiet. Wiedziałam, że jego lojalność rozciąga się również na rodzinę Konstancjusza.
 - Dziękuję. Mój ojciec był księciem wśród plemion brytyjskich, więc wiem, co przez to rozumieć. Przyjmuję twoje usługi… - położyłam ręce na brzuchu. - W imieniu swoim i dziecka.
 Krokus pochylił głowę z jeszcze większym szacunkiem.
 - Widzę, że powiedział mi prawdę. - Urwał, a gdy wzniosłam brew, podjął: - Wśród mojego ludu znane są święte kobiety, dlatego wiem, że Konstancjusz nie skłamał, gdy mówił, że jesteś podobna Bogini.
 Nie byłam zdziwiona, że on tak o mnie myśli, ale nie powinien z nikim o tym rozmawiać, chyba że ze mną w zaciszu sypialni. Zastanawiałam się, co go skłoniło do takiej otwartości - zapewne niebezpieczeństwa, jakich nie byłam w stanie sobie wyobrazić. Już wiedziałam, że o pewnych rzeczach żołnierz nie wspomina w domu - leżąc w moich ramionach, Konstancjusz starał się o nich zapomnieć.
 - Przysięgam tobie i twojemu dziecku - powiedział Krokus - że będę was chronić i bronić przed wszelkimi wrogami.
 Gwar rozmów przycichł, spowiła nas pełna powagi cisza. Skłoniłam głowę i łzy zaćmiły mi oczy. Od dawna nie używałam zmysłów pozwalających duszy na ujrzenie prawdy, ale wiedziałam, że choć nie było ołtarza, kapłana ani ofiary, Krokus złożył przysięgę w obecności bogów.
- Widzę, że się poznaliście - powiedział Konstancjusz, stając u mojego boku. Podniosłam głowę, przepędzając łzy.
 - Krokus mówi, że ocaliłeś mu życie - odrzekłam spiesznie, żeby nie zrozumiał źle moich emocji. Przesunęłam się, robiąc mu miejsce na sofie.
 - A czy powiedział ci, że uratował moje? - Uśmiechnął się znacząco, jakby chciał powiedzieć Krokusowi, żeby nie straszył niewiast żołnierskimi opowieściami.
 - Jej nie trzeba mówić.
 Konstancjusz ściągnął brwi, ale zrezygnował z wypytywania. Wsparł się na łokciu i wskazał ręką podwyższenie.
 - Aurelian przyjmuje wszystkich bohaterów kampanii. Widzę, że jest z nim Maksymian.
Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam krępego, potężnego jak byk mężczyznę ze strzechą siwiejących kasztanowych włosów. Wyglądał na wieśniaka - w istocie jego rodzice pracowali na roli - ale miał smykałkę do wojennego rzemiosła.
 - A obok niego jest Diokles - mówił Konstancjusz. Przeniosłam spojrzenie na rosłego mężczyznę o rzedniejących rudych włosach nad szerokim pobrużdżonym czołem. - Robi wrażenie. Jego ojciec był pasterzem w Dalmacji, chyba że spłodził go jakiś bóg. Przyszedł na świat z talentem do walki i darem zarządzania, a u dowódcy ta druga cnota jest cenniejsza.
 - I rzadsza? - zapytałam. W tej chwili niewolnicy zaczęli podawać pierwsze potrawy i wstrzymał się od odpowiedzi.
 Konstancjusz został odkomenderowany do garnizonu Cohors Prima Aurelia Dardanorum, który stacjonował niedaleko wideł Navissus i Margus. Miałam nadzieję, że będzie często bywać w domu, który wynajął dla mnie w Naissus, ale na początku listopada Dardanowie otrzymali rozkaz ruszenia w pościg za wycofującymi się Gotami. Konstancjusz spakował wełniane ubrania dla ochrony przed zimnem i pomaszerował na północ. Zostałam sama.
 Tylko wąska linia wzgórz chroniła Naissus przed wiatrami hulającymi po otwartych równinach nad Danuviusem. Wichry rodziły się nad stepami Scytii, a przechodząc nad Morzem Czarnym, zabierały trochę wilgoci. "Niebawem spadnie śnieg" - pomyślałam, otulając ramiona szalem. Na szczęście w tym kraju ludzie umieli budować domy chroniące przed zimnem i nasza willa miała nie tylko typowy hipokaustum, przewodzący ciepło pod wyłożoną kafelkami podłogą, ale także prawdziwy kominek w wielkim pokoju, który Konstancjusz wybrał na naszą sypialnię. Powiedział mi, że wynajął willę właśnie z tego powodu, żeby ciepło otwartego paleniska przypominało mi rodzinne strony.
 Gdy dziecko rosło w moim łonie, coraz więcej czasu spędzałam w tej komnacie. Wydawało się nieuczciwe, że Konstancjusz, który podnosił mnie na duchu przez trzy pierwsze miesiące, zostawił mnie akurat wtedy, gdy mdłości minęły i brzuch zaczął się zaokrąglać. Przeszłam przez fazę, w której kobiety najczęściej ronią swoje dzieci, i teraz byłam pewna, że doczekam pomyślnego rozwiązania. W istocie nigdy nie czułam się lepiej. Kiedy tylko pogoda pozwalała, chodziłam z Druzyllą na rynek w centrum miasta; Filip, który stał się bardzo opiekuńczy, szedł pół kroku za nami, a Hylas jak zwykle podskakiwał z przodu.
Pożywne jedzenie i uczucie odmieniło psiaka, który urósł i sięgał mi niemal do kolan. Miał jedwabistą czarno-białą sierść i puszystą, merdającą dziko kitę. Dla niego rynek był miejscem niezliczonych atrakcji, pełnym fascynujących zapachów i jeszcze bardziej interesujących przedmiotów. Biedny Filip musiał pilnować, żeby pies nie próbował zabrać czegoś do domu. Dla ludzi natomiast rynek był źródłem informacji o przebiegu kampanii.
 Goci zostali zdziesiątkowani i z wielkiej hordy, która dwa lata wcześniej wstrząsnęła posadami cesarstwa, zostały niedobitki. Ale nawet w czasie, gdy Rzym rościł sobie prawa do Dacji, góry na północy regionu opierały się legionom. Goci roztapiali się na tych dzikich terenach niczym śniegi na wiosnę. Teraz jednakże panowała zima i dobrze zaopatrzone legiony mogły uzyskać przewagę nad barbarzyńcami, którym kurczyły się zapasy.
Taką przynajmniej mieliśmy nadzieję. Gdy siedziałam przed ogniem, myśli o przemoczonym i zgłodniałym Konstancjuszu mroziły mnie do szpiku. Ale nie mogłam temu zaradzić. Tylko moja utęskniona dusza szybowała do niego przez dzielące nas mile, jak gdybym w ten sposób mogła przynieść mu jakąś pociechę.
 W miarę upływania kolejnych dni zimy zaczęłam odnosić wrażenie, że istotnie nawiązuję kontakt z jego duszą. Próbowałam tego dokonać, gdy Konstancjusz był w Syrii, lecz wówczas nie odniosłam powodzenia. Może dziecko wzmocniło istniejącą między nami więź albo może błogosławiony stan przywrócił mi pewność siebie, utraconą po wypędzeniu z Avalonu?
 Nie śmiałam zbyt wnikliwie dociekać prawdy. Wystarczało mi siedzenie przed ogniem w długie zimowe wieczory, gdy czesałam włosy, nucąc cicho i pozwalając, by obraz Konstancjusza materializował się wśród płonących węgli.
 Jednego wieczoru, tuż przed przesileniem, kiedy żołnierze świętowali narodziny Mitry, ujrzałam w ogniu wizje o niezwykłej wyrazistości. Bryła zwęglonego drewna przemieniła się w zbocze góry, a rozżarzone patyki stały się prostokątnym ostrokołem rzymskiego obozu z rzędami namiotów. Z uśmiechem pobłażałam fantazji. Konstancjusz mógł spędzać noc w takim właśnie obozie. Pochyliłam się, pragnąc zobaczyć jego namiot… i nagle znalazłam się w obozie. Widziałam przewracane namioty i biegnących ludzi w świetle płonącej palisady, gdy Goci przypuścili atak. Groty włóczni zamigotały niczym błyskawice, miecze jęły skakać w jęzorach płomieni, gdy Rzymianie otrząsnęli się z zaskoczenia. Gorączkowo szukałam Konstancjusza i wreszcie go znalazłam. Oparty plecami o plecy Krokusa, bronił się legionowym pilum, podczas gdy rosły Germanin walczył dłuższą germańską włócznią, i męstwo obu tworzyło wokół nich krąg bezpieczeństwa.
 Ale nawet wspólnymi siłami nie mogli pokonać całej gockiej armii, a reszta Rzymian znajdowała się w równie złym położeniu. Najeźdźców było tak wielu! Kolejna wataha pędziła w stronę Konstancjusza. Odruchowo skoczyłam na wroga z nieartykułowanym krzykiem. Nie wiem, co ujrzeli Goci, ale się cofnęli.
 Nagle przypomniałam sobie informację, która w Avalonie podawano jako historyczną ciekawostkę, bo przecież dla nas była bezużyteczna. Otóż w pradawnych czasach druidzkie kapłanki uczyły się magii bitewnej, czarów chroniących wojowników i wrzasku Kruczej Bogini, który siał popłoch w szeregach nieprzyjaciela.
 Ten wrzask, czułam, narastał w moich piersiach: krzyk wściekłości, rozpaczy i sprzeciwu. Furia przepełniła moje ciało i duszę i wyciągnęłam ramiona, a wówczas ręce przemieniły się w czarne skrzydła i uniosły mnie w górę.
 Goci podnieśli głowy i otworzyli usta, palcami kreśląc znaki przeciw złu, gdy płynęłam w ich stronę. Nie byli Rzymianami, którzy czczą abstrakcje - oni wiedzieli, że świat duchów istnieje naprawdę…
 - Walkiria! Haliruna! - krzyknęli, gdy na nich runęłam. Wtedy otworzyłam usta i wrzask, który się z nich dobył, ich pozbawił zmysłów, a mnie przytomności.
 Kiedy podniosłam powieki, Druzylla i Filip pochylali się nade mną z twarzami bladymi ze strachu.
 - Pani! Pani! Co to było? Usłyszeliśmy krzyk…
Spojrzałam na nich i pomyślałam, że nie chcę, by miłość, jaką mnie darzyli, przeobraziła się w strach.
 - Pewnie koszmarny sen - szepnęłam. - Musiałam zasnąć przed kominkiem.
 - Dobrze się czujesz? Czy dziecko…
 Z nagłą trwogą przycisnęłam rękę do brzucha, ale wszystko było dobrze.
 - Jest synem żołnierza - zdobyłam się na uśmiech. - Trzeba większego hałasu, żeby go wystraszyć.
 "To Goci są wystraszeni" - pomyślałam z satysfakcją, jeśli pamiętałam nie sen, tylko prawdziwe widzenie.
 Po tym zdarzeniu co ranek posyłałam Filipa na targ po wieści i wreszcie doczekałam się listu od Konstancjusza. Pisał, że ma się dobrze i żebym się nie martwiła, jeśli usłyszę o bitwie, bo wyszedł w niej bez szwanku. Donosił, że w walce zginął król Gotów, Cannabaudes, i dodawał - tu mogłam niemal usłyszeć pełen zażenowania śmiech, jakim Rzymianie kwitowali pomysł, że czczone przez nich moce rzeczywiście mogą być prawdziwe - iż wedle Krokusa wroga przepędziła bogini z moją twarzą…
Kiedyśmy się zespolili w Wielkim Rytuale, Konstancjusz widział mnie jako Boginię, podobnie jak w noc poczęcia. Dlaczego zatem był taki sceptyczny?
 Rzymianie, dumałam, otulając się szalem, mają skłonność do popadania w skrajności - albo utrzymują, że świat widoczny jest tylko niedoskonałym odbiciem Ideału, który próbuje doścignąć filozof, albo żyją w świecie nieprzewidywalnych sił, które stale trzeba sobie zjednywać. Jedni gardzili światem, inni zaś się go obawiali, a chrześcijanie podobno robili jedno i drugie, wzywając boga, by ich ratował przed swoim własnym sądem.
 Wszyscy jednakże wierzyli w znaki wieszcze. Gdyby Konstancjusz nie zapewniał mi utrzymania, mogłabym zarabiać na życie jako jasnowidząca, korzystając z umiejętności nabytych w Avalonie. A jakiego omenu powinnam się doszukać w wizji bitwy? Położyłam rękę na brzuchu i uśmiechnęłam się, gdy poczułam ruch.
 "Czy natchnął mnie twój mężny duch, maleńki? Z pewnością wyrośniesz na wielkiego dowódcę, skoro pomagasz wygrywać bitwy jeszcze przed przyjściem na świat!".
 "A w co ja wierzę?" - zapytałam się potem. Nie bałam się świata, ale też go nie odrzucałam. W Avalonie znaliśmy trzecie podejście. Nauczyłam się wyczuwać ducha we wszystkim i uznawałam, że większa część świata nie jest zainteresowana ludźmi. Kruk kraczący na dachu nie wiedział, że słuchający go człowiek w krakaniu usłyszy wiadomość - to odmieniony umysł człowieka wykrywał znaczenie w głosie ptaka. Duch przenikał wszystko i nauczenie się życia w harmonii z nim stanowiło Drogę Mądrości.
 Dziecko znów się poruszyło w moim brzuchu, a ja się roześmiałam, bo coraz lepiej pojmowałam, dlaczego wyobrażając sobie Najwyższą Moc, widzieliśmy ją jako Boginię. Teraz, gdy pierwsze miesiące przyzwyczajania się do ciąży dobiegły końca, nigdy nie czułam się lepiej. Pełna i spełniona, byłam świadoma własnego ciała i siły życia, która przenika wszystko.
 *
 Gdy zima upływała, a brzuch nie przestawał rosnąć, moja euforia przygasła. Rozumiałam teraz, dlaczego Bogini czasami chce, by stworzone przez nią istoty dbały same o siebie. Chlubiłam się swoją rolą żywego rogu obfitości, ale niekiedy żałowałam, że nie mogę bodaj na chwilę odłożyć na bok płodnego brzucha. W czasie, gdy Konstancjusz i Dardanowie wrócili z kampanii, zaraz na początku drugiego miesiąca roku, mogłabym pozować do posągu Taueret, egipskiej bogini-hipopotamicy, opiekunki brzemiennych.
 Gdy żony oficerów, kolegów Konstancjusza, zwiedziały się, że jestem przy nadziei, szybko uraczyły mnie opowieściami o okropnościach rozwiązania, czerpanymi rzecz jasna ze skarbnicy folkloru, zarazem radośnie proponując mi usługi egipskich lekarzy i greckich akuszerek. W Avalonie odbieranie porodów nie było moją specjalnością, ale na szczęście wchodziło w skład nauk o uzdrawianiu. Kiedy budziłam się w środku nocy, roztrzęsiona przez koszmary o komplikacjach, wiedza nabyta na Świętej Wyspie pomagała mi uśmierzyć najgorsze obawy.
 Druzylla znalazła mi akuszerkę Marcję, cieszącą się dobrą opinią w mieście. Krzepka, rzeczowa kobieta z kędzierzawą kasztanową czupryną i rozłożystymi biodrami nalegała na rozmowę z przyszłymi matkami na długo przed połogiem i godziła się pracować wyłącznie dla tych, które przestrzegały jej wskazówek tyczących się diety, ćwiczeń i odpoczynku.
 Kiedy zmierzyła mnie w talii i obliczyła datę rozwiązania, zaleciła ruch. Dziecko jest duże, oświadczyła, i poród będzie łatwiejszy, jeśli nastąpi wcześniej. Domyśliłam się tego, czego nie powiedziała. Kiedy dziecko jest zbyt duże, trzeba wybrać między rozcięciem brzucha matki, jak podobno narodził się Cezar, albo rozczłonkowaniem dziecka, żeby wyciągnąć je z łona. Wtedy zaczęłam składać ofiary Eilythii, prosząc o bezpieczne rozwiązanie. Gotowa byłam umrzeć dla Dziecięcia Proroctwa, ale gdyby Konstancjusz musiał dokonać wyboru, wiedziałam, że pragnąłby ocalić mnie.
 W lutym rankiem chodziłam na targ z Druzyllą, a popołudniami spacerowałam nad rzeką i wracałam na wzgórze, nie bacząc na zmartwione miny Konstancjusza. Chodziłam w nieczęstym słońcu, nie zważając na kurcze łona, które szykowało się do wypełnienia zadania, i w słocie, nawet kiedy padał deszcz ze śniegiem.
- Nie szkolisz żołnierzy do bitwy, trzymając ich bezczynnie w obozie - mówiłam Konstancjuszowi. - To moja bitwa i zamierzam przystąpić do niej w jak najlepszej kondycji.
 Dwudziestego siódmego dnia tego miesiąca wróciwszy na wzgórze do naszego domu, pośliznęłam się na mokrym bruku i usiadłam ciężko. Gdy Druzylla pomogła mi wstać, poczułam gorącą wodę z łona łączącą się z zimną, którą nasiąkła moja suk-nia, i pierwszy ostry ból porodowy.
 Domownicy z popłochem zakrzątnęli się wokół mnie, ja zaś odetchnęłam z ulgą, bo wypadek przyspieszył poród. Gdy jedna z dziewcząt pobiegła po Marcję, a Filip siadł na koń i pogalopował do fortecy po Konstancjusza, położyłam się na łóżku i uśmiechałam z triumfem, dopóki nie nastąpił kolejny skurcz.
 Dziecko pragnęło wyjść na świat przed czasem, lecz łono nieskłonne było je wypuścić. Skurcze trwały przez resztę dnia i całą noc. Błogosławieństwo niepamięci, które pozwala matce ponownie stawić czoło perspektywie porodu, zaćmiło moje wspomnienia. W istocie czasami to ojciec lepiej pamięta swoje lęki i nie zezwala żonie na powtórne cierpienie.
Wątpię, czybym przeżyła, gdyby nie codzienne ćwiczenia, bo nastał drugi dzień, a odstępy między skurczami zamiast się skracać, stale się wydłużały. Doglądające mnie kobiety miały ponure miny i pamiętam, że powiedziałam Marcji, iż jeśli trzeba będzie wybierać, musi mnie rozciąć i ratować dziecko. Deszcz przestał padać i wpadające przez okno światło zachodzącego słońca opromieniło jej włosy.
 - Nie - odparła. - To prawda, że gdy wody odeszły, narodzin nie wolno zbyt długo opóźniać, ale daj ciału chwilę spoczynku. Zostało mi w zapasie parę sztuczek, które ci dopomogą.
Byłam wyczerpana i nie dałam jej wiary. Zamknęłam oczy, krzywiąc się, gdy dziecko wymierzyło mi kopniaka. Uwięzione w worku, który wciskał je w przejście zbyt dla niego wąskie, też musiało przechodzić trudne chwile. Teraz jednakże, jak ja, nie miało wyboru.
 - Bogini, czy narodziny świata były dla Ciebie równie ciężkie? - krzyknęłam bezgłośnie. - W